Zobacz 2 odpowiedzi na pytanie: Jak nazywa się piosenka która na początku niej śpiewa (lub mówi) jakby dziecko ? Tłumaczenia w kontekście hasła "bębnami" z polskiego na włoski od Reverso Context: Jack Hammer to 25-liniowy, 3-rzędowy automat wideo z 15 niezależnymi bębnami. 2007-08-12 19:18:53. wojtek__8. czy ktoś wie jak sie nazywa piosenka która leci na początku filmu?? za informacje z góry dziękuje!! Odpowiedz 2007-08-12 19:18:53. exelero ocenił (a) ten film na: 8. wojtek__8 to jest piosenka Moby'ego, ale tytulu niestety nie pamietam. Odpowiedz 2007-08-16 14:15:37. reidar. Jak się nazywa piosenka celine dion z titanica? 2011-05-14 08:59:18; Jak się nazywa piosenka Celin Dion - ta z Titanica? 2012-02-06 09:43:27; jaki tytuł ma piosenka śpiewana przez Celine Dion po francusku? 2010-08-01 11:37:42; Jak się nazywa piosenka, którą Celine Dion śpiewa w titanicu? 2012-06-20 17:30:30; Najlepsza piosenka Celine Jeśli nadal masz problem, poniżej znajdziesz odpowiedź do krzyżówki Organy z perkusją. Organy z bębnami – Hasło do krzyżówki brzmi… Odpowiedź: USZY. Ta wskazówka pojawiła się ostatnio w Uniwersalna krzyżówka 27 września 2023 r. Możesz także znaleźć odpowiedzi na wcześniejsze uniwersalne krzyżówki. Ta tocząca się niespiesznie piosenka z gęstymi, nisko strojonymi gitarami, pokazuje, że w takiej stylistyce kapela też się wyśmienicie spisuje. Nie zapominajmy ponadto, że to właśnie ten numer dał tytuł całej płycie. Hans na finał dograł frazę „A morał tej historii mógłby być taki, mimo że cukrowe, to jednak buraki”. . Pamiętacie zapewne bardzo kontrowersyjne zestawienie najbardziej przecenianych perkusistów w historii. Zamieściliśmy je całkiem niedawno i trzeba powiedzieć, że wywołało spore zamieszanie i dyskusję wśród naszych widzów. Pora na kolejne zestawienie tego samego autora. Tym razem chyba troszkę mniej obrazoburcze. Będzie to 10 najlepszych rockowych wykonań perkusyjnych, które znalazły się na płycie. Bębniarki i Bębniarze! Jesteśmy ciekawi Waszych opinii na ten temat. Rain – Ringo Starr Jeśli o mnie chodzi, to Ringo Starr na zawsze pozostanie moim ulubionym bębniarzem wszech czasów. Może nie był najbardziej zaawansowany technicznie, ale jego gra była zróżnicowana, melodyjna i cholernie kreatywna. No i oczywiście miał unikalny feeling, którego nie można podrobić – wielu próbowało i poległo. W numerze “Rain” Ringo jest jak bestia spuszczona z łańcucha! Gra przejścia przez granice taktów, przechodzi z jednego metrum do drugiego, to jest cudowne. Sam również przyznał kiedyś, że to jego ulubione własne wykonanie: “Znam siebie i swoją grę. No ale jest też Rain“. Aja – Steve Gadd Steve Gadd w szczytowej formie, bez hamulców. Piosenka zaczyna się od rozmarzonego, łagodnego jazzowego pulsu, aż tu nagle dochodzimy do momentu, gdy należy zawołać: “O kurde! Jak on to zrobił?”. Początkujący perkusiści powinni tego posłuchać. Na przestrzeni ośmiu minut przechodzimy od podstawowych rudymentów do master class dla najbardziej zaawansowanych. La Villa Strangiato – Neil Peart Neil Peart nagrał wiele klasycznych wykonań, ale “Strangiato” wyróżnia się choćby z powodu tego, jak wiele tam się dzieje. Następują zmiany metrum, temp, feelingu, ataku… No i po prostu kopie dupsko. Najlepszy sposób, w jaki mogę ten numer skomplementować jest taki, że to cholerstwo ma prawie 10 minut, a za każdym razem mam wrażenie, że przelatuje jak błyskawica. Jest tak zajmujący, że nie zauważa się jego długości, bo słuchacz jest zahipnotyzowany. No One Knows – Dave Grohl Dave Grohl jest niesamowitym muzykiem, a jego bębny były podstawą brzmienia Nirvany. Potrafił w nich uchwycić gniew całej generacji. On zawsze grał dla piosenki, czy to w Nirvanie, czy z własną kapelą. Dostarczał muzyce mocy jednocześnie pozostając w cieniu. W killerze Queens Of The Stone Age “No One Knows” słychać, że świetnie się bawił i… troszkę się popisywał. Wali do przodu, jak TGV. No i te przejścia! Naprawdę fajna jazda. A Quick One While He’s Away – Keith Moon Wersja płytowa jest świetna, ale wykonanie z koncertu Stonesów “Rock n Roll Circus” jest po prostu najlepsze! Oglądanie Keitha Moona świrującego za bębnami to niesamowite przeżycie. Nie zliczę, ile razy to oglądałem i analizowałem… Zupełnie, jakby nie grał człowiek. Można to opisać tylko dwoma słowami: kontrolowany chaos. Cały Keith w najlepszym wydaniu – pełen dramatyzmu, radości, siły i trochę niebezpieczny. Dazed And Confused – John Bonham John Bonham jest dla wielu perkusistów na świecie po prostu bogiem, więc trudno wybrać tylko jeden najlepszy numer w jego wykonaniu. Niektórzy powiedzą: “Moby Dick”, albo nawet “The Crunge,” ale dla mnie to “Dazed and Confused”. Gdy to pierwszy raz usłyszałem jako dzieciak, to narobiłem ze strachu w gacie. Wejście bębnów zapiera dech w piersiach. Bonham to prawdopodobnie najbardziej wpływowy perkusista w historii. Nie bez powodu, bo był oryginalny i nowatorski. Dzikość jego gry była przełomowa. W “Dazed and Confused” położył fundamenty pod katalog dokonań, które miały wywrzeć niezatarty wpływ na następne pokolenia bębniarzy. Heart of the Sunrise – Bill Bruford Nie jestem wielkim fanem rocka progresywnego, ale ten kawałek wykracza poza ramy stylu. Zaczynając od fajerwerków otwierających całość, przez synkopowane, jazzowe zagrywki na werblu, aż po finałowe, zapierające dech w piersiach crescendo, ten kawałek zasuwa na wszystkich “garach”. Moim zdaniem wszystko opiera się tu na Billu Brufordzie. To nie tylko jego najlepsze wykonanie, ale także jedno z najwspanialszych wykonań perkusyjnych wszech czasów. Jako dzieciak słuchałem teko numeru w kółko i nie mogłem się nadziwić, jak grupa muzyków może stworzyć coś tak dziwnego, skomplikowanego i jednocześnie pięknego. Driven To Tears– Stewart Copeland Stewart Copeland w nieprawdopodobny sposób łączy delikatność i moc. Jego gra na talerzach jest misterna i mistrzowska, a jednocześnie, gdy uderza w werbel lub centralkę, to jakby wybuchła mina przeciwpiechotna. Niektórzy twierdzą, że “Regatta de Blanc” jest jego popisowym numerem, ale ja zawsze uwielbiałem “Driven To Tears”. Do dziś łapię się na podświadomym wystukiwaniu początkowego rytmu na każdej dostępnej płaskie powierzchni – zwykle ku poirytowaniu każdego, kto znajduje się w polu rażenia. The End – John Densmore John Densmore nigdy nie był perkusistą technicznym, ale grał z pasją i radością, której brakuje wielu doskonalszym instrumentalistom. Utwór “The End” (nagrany w 1966 r.) to prawdziwe dzieło sztuki i pierwsza kompozycja w swojej kategorii, a Densmore wkłada w nią całego siebie. Jego gra jest tu atmosferyczna, wybuchowa, niebezpieczna, nieprzewidywalna i działająca na wyobraźnię. Nawet słychać w niej smutek. To pokazuje jego zdolność wyrażania przez swój instrument tego, co mu w duszy grało. To największy komplement dla każdego muzyka. Hot For Teacher — Alex Van Halen Słyszałem wiele anegdot na temat tego utworu. Podobno na początku słychać wydech Lamborghini. Nie… To Alex Van Halen. Może zrobił jakieś nakładki, ale to wszystko są prawdziwe bębny. Naciera, atakuje i ostro buja w swoim wykonaniu, które jest złożone, nawet trochę jazzowe. Alex Van Halen nie jest moim szczególnym faworytem, ale w tym kawałku po prostu błyszczy, czyniąc z niego absolutnego klasyka. Autor: Reuben Levy Share Jeżeli śledzicie naszą rodzimą scenę producencką to raczej nie ma możliwości, żebyście nie wiedzieli kim jest twórca kryjący się pod pseudonimem TRIBBS. Nie tak dawno jako drugi polski producent (zaraz po Skytech) przekroczył magiczną barierę 2 milionów słuchaczy w serwisie Spotify i patrząc na jego kolejne ruchy nie mamy wątpliwości, że ta liczba będzie rosła. Zapraszamy na naszą obszerną rozmowę z której dowiecie się w jaki sposób powstawały jego najbardziej popularne kawałki. Nie możemy chyba zacząć inaczej niż od pytania o Twoich miesięcznych słuchaczy w serwisie Spotify – 2 miliony robią wrażenie, ale wyobrażam sobie, że może za tym iść również spora presja… TRIBBS: Rzeczywiście jest to liczba, która może odjąć mowę, ale trzeba pamiętać, że składają się na nią również utwory nad którymi pracowałem z innymi artystami. A więc jeśli nawet jest to liczba podobna do tej którą generuje chociażby Quebo to nie oznacza to, że jakkolwiek zbliżam się do jego statusu. Podchodzę do tego wszystkiego z dużą pokorą, bo tak naprawdę dopiero zaczynam moją muzyczną drogę i nie uważam, że te liczby definiują mnie jako artystę. Jednocześnie przyznaje, że wiąże się z tym niemała presja, ale to akurat mi się podoba. Jak wypuściłem „Bal wszystkich świętych” i zobaczyłem jak fajnie zaczynają „kręcić się” wyświetlenia poczułem, że to jest to. Dotarło do mnie, że żyję po to, aby robić duże rzeczy. Powoli wchodzę w ten mainstreamowy świat i zamierzam zostać tu na dłużej. Niedawna kooperacja ze Smolastym jest tego doskonałą ilustracją. Tak, utwór „Ratuj” to po „Dużych Oczach” nasza kolejna współpraca i taki follow up do tego co już razem zrobiliśmy wspólnie z Pedro i Francisem. Utwór z założenia miał być bardziej mroczny i klubowy – dopasowany do jesiennego klimatu. Ale pojawiają się też nowi artyści i raperzy, których wcześniej nie znałem. Planuję kilka większych kooperacji na przyszły rok, bo uważam, że fajnie jest łączyć polski rap z muzyką klubową. Tego już oczywiście trochę było, ale nadal uważam, że można w tym stylu coś fajnego zrobić. Działam teraz między innymi z Kubańczykiem i nasz wspólny utwór jest w drodze. Powiedziałeś przed chwilą, że powoli wchodzisz do mainstreamu. Zatrzymajmy się przy tym na chwilę, bo mało kto wie, że funkcjonujesz już w branży od dobrych kilku lat. To prawda, początkowo występowałem głównie jako muzyk sesyjny – grałem na gitarze basowej z takimi artystami jak np. Cleo, Sound’n’Grace, Natalia Szroeder, czy Lanberry. To wszystko działo się, kiedy byłem jeszcze w liceum, więc miałem mniej więcej 18 lat. A pierwszy koncert na basie zagrałem jako 14-latek, w klubie Saturator w Warszawie. Na miejscu obecny był mój tata i kiedy zobaczył jak wyglądają warszawskie kluby to usilnie próbował przekonać mnie, żebym wrócił do siatkówki. Do 17 roku życia zajmowałem się muzyką i sportem równolegle. To dość szybki start. Wyróżniałeś się w szkole muzycznej? Nie mam za sobą edukacji w szkole muzycznej, ale za to uczęszczałem na lekcje gry prywatnie. Najpierw uczyłem się grać na skrzypcach, następnie na gitarze, a później na gitarze basowej. Choć do dzisiaj nie czytam za dobrze nut, to niektóre umiejętności mam bardzo mocno wkodowane i często nieświadomie korzystam z nich do dzisiaj. Myślę w tym momencie np. o sytuacjach, kiedy ktoś szuka tonacji ustawiając auto-tune na wokalu. Dla mnie to kwestia chwili i już wiem jaki to akord i skala, a niektórym zajmuje to naprawdę sporo czasu. Gdybym skończył szkołę muzyczną tych umiejętności byłoby zapewne więcej. Jak wypuściłem „Bal wszystkich świętych” i zobaczyłem jak fajnie zaczynają „kręcić się” wyświetlenia poczułem, że to jest to. Dotarło do mnie, że żyję po to, aby robić duże rzeczy. A w którym momencie zdecydowałeś, że zamiast grać na instrumencie wolisz zostać producentem muzycznym? Kiedy stanąłem przed wyborem kierunku studiów wpadłem na pomysł, żeby zająć się produkcją muzyczną. Nie chciałem iść na Akademię, ponieważ teorię muzyczną miałem ugruntowaną na odpowiednim poziomie i wiedziałem, że jeśli tam pójdę to będę musiał wrócić do absolutnych podstaw. To był jeden z powodów. Natomiast drugim było kilka komplikacji zdrowotnych, które pojawiły się na etapie dojrzewania. Był to zespół jelita drażliwego, który dość znacznie utrudnił mi koncertowanie. Temu wszystkiemu towarzyszyły bóle brzucha, ataki paniki, oraz stany depresyjne. Produkcja muzyczna okazała się idealnym rozwiązaniem – nie trzeba cały czas podróżować, jeździć busem, stresować się przed wyjściem na scenę i wracać po nocach. Do wykonywania tego zawodu tak naprawdę wystarczy komputer i słuchawki. Postanowiłem szkolić się w tym kierunku. Paradoksalnie teraz wracam do działania jako DJ, ale poradziłem sobie z demonami, które dopadły mnie w wieku dojrzewania. Teraz mówimy o sformalizowanej nauce, czy działaniu na własną rękę? Kilkukrotnie podchodziłem do studiowania, ale za każdym razem kończyło się to tak samo. Kilka miesięcy studiowałem kompozycję i aranżację w Katowicach, później kreację dźwięku w szkole filmowej w Warszawie, jednak nigdzie nie mogłem dłużej zagrzać miejsca. Równolegle do tych prób studiowania cały czas dłubałem w Cubase 5, a później w Abletonie i z czasem zacząłem zauważać w moich produkcjach progres. Jeżeli czegoś nie wiedziałem to otwierałem Google i wpisywałem frazę: „how to make … in Ableton”. Od razu wyskakiwało mi szereg rozwiązań. W końcu doszedłem do momentu w którym nie musiałem już tego robić, bo umiałem poradzić sobie samemu. Mogę tutaj również bardzo polecić miejsce, w którym nauczyłem się syntezy dźwięku od podstaw. Był to portal gdzie Berklee udostępnia swoje darmowe kursy z syntezy dźwieku, ale też z produkcji muzycznej. Lubisz dogłębnie poznawać narzędzia z których korzystasz? Rzeczywiście lubię rozumieć narzędzia jakich używam. To pozwala mi np. nie korzystać wyłącznie z presetów we wtyczkach, tylko kręcić na nich brzmienia od zera. Oczywiście tutaj też nie ma reguły, bo np. w przypadku Nexusa używam domyślnych ustawień – wiem gdzie wyłączyć reverb, delay, skracać sustain, czy włączyć portamento i legato. Ale jeśli chodzi wtyczki takie jak Serum to tutaj bardzo często buduję syntezę dźwięku od nowa. Zakładam, że od samego początku dogrywałeś do swoich produkcji żywy bas. Tak, choć w pewnym momencie bardzo zależało mi na tym, aby odciąć się od łatki basisty produkującego muzykę. Dlatego też starałem się w ogóle nie używać basówki i szukać zupełnie innych rozwiązań. Obawiałem się, że ktoś zarzuci mi, że robię ciągle to samo i będzie słychać, że produkował to basista. Dzisiaj bardzo często używam basówki z klawisza, bo doskonale wiem jak ją zaprogramować, aby brzmiała naturalnie. Podobnie postępują moi idole – widziałem stream Iana Kirkpatrticka, który pokazywał jak w numerze „Don’t Start Now” dogrywał MM-Bass z NI Kontakta. Gitara basowa to instrument, który dość łatwo podrobić w świecie cyfrowym. Żeby jednak brzmiało to wiarygodnie trzeba wiedzieć w jaki sposób bawić się artykulacją i wyczuć jak basista zagrałby ten utwór. Takie niuanse są przy tym bardzo istotne. Długo zajęło dojście do poziomu produkcji, który Cię zadowalał? Trochę to zajęło. Zwłaszcza, że jako muzyk doskonale wiedziałem jakie braki miały moje pierwsze rzeczy. Pierwszy rok to było takie gonienie mojego własnego gustu muzycznego. Myślę, że pierwsze 100 utworów mojego autorstwa nadawało się jedynie do śmietnika. Był to również element ćwiczenia umiejętności – wypracowywania własnych patentów, czy prób z różnymi gatunkami muzycznymi. Włożyłem w to naprawdę sporo pracy. Taki moment przełomowy to chyba ten, kiedy zacząłem wypuszczać pierwsze utwory z Linią Nocną, a więc projektem, który współtworzę z Mimi Wydrzyńską. To był jakiś 2017 rok, kiedy poczułem, że dotarliśmy do miejsca w którym możemy prezentować naszą muzykę innym. Twoje przekonanie pokryło się z odbiorem tamtych utworów? Wydaje mi się, że tak. Pierwszym singlem był kawałek „Znikam na chwilę”, który był jednocześnie dwunastym numerem, który zrobiliśmy razem. Linia Nocna to projekt alternatywny, więc nie są to wyświetlenia, które można porównywać do sceny rapowej. Jednocześnie wydaje mi się, że chwyciliśmy za serca pewną niszę, która jest z nami do dzisiaj. Cały czas tworzymy i gramy. Ostatnią płytę wydaliśmy rok temu w listopadzie, a od tamtego momentu wypuściliśmy jeden numer, więc ostatnio jest nas trochę mniej. Ale zawsze działo się to w trybie „bez ciśnienia”, bo jak to ciśnienie się pojawiało to nigdy nie wychodziło z tego nic dobrego. Jak przyjdzie moment żeby coś wypuścić to na pewno się to wydarzy. To połączenie światów u Ciebie jest bardzo ciekawe – alternatywa, EDM, bity dla raperów, ale też instrumentalny udział na „Kawalerce” składu Bitamina. To ostatnie to zabawny epizod w roli basisty – Vito poprosił mnie, abym wysłał mu trochę basówek, a potem sobie je pociął i wykręcił fajne brzmienia. A te wszystkie sytuacje o których wspominasz wynikają chyba z tego, że jako muzyk sesyjny musiałem potrafić odnajdywać się w każdym gatunku. Konstrukcja różnych stylistyk zawsze mnie też interesowała i uważam, że w ogóle nie ma czegoś takiego jak zła muzyka. Są tylko różne podejścia do niej. Można robić muzykę do tańca, ale można też paradoksalnie robić muzykę, w której tekst odgrywa większą rolę. Są też przeznaczenia czysto sytuacyjne – kawiarnia, medytacja, muzyka na festiwale, lub stricte do radia. Są to często łatki, z którymi sam artysta by się nie zgodził, ale pewne elementy muzyczne można świadomie wykorzystać, żeby np. utwór został zagrany w radio, lub żeby był wychwytywany na letnich festiwalach. I tak naprawdę to nie ma odpowiedzi, które podejście jest lepsze. Spotykasz się z głosami niezrozumienia takiego podejścia? To są pojedyncze głosy, ale tak. Wydaje mi się, że niektórzy zbyt często próbują przekonać innych do swojego jedynego słusznego podejścia. Różne są na ten temat opinie, ale ja zachęcam wszystkich do tego, żeby mieć przede wszystkim otwartą głowę. To jest sztuka – tu nie ma dobrych czy złych decyzji, są różne gusta i różne style. Mówisz o tym, że Linia Nocna była dla Ciebie momentem przełomowym, jeśli chodzi o produkcję muzyki. Pojawiały się też takie narzędzia, które wywracały Twój muzyczny świat do góry nogami? Myślę, że takich momentów było bardzo dużo. Ostatni to ten kiedy przerzuciłem się z moich zasłużonych monitorów Adam A77X na Focal Trio6 Be. One naprawdę zmieniły moje życie, jeśli chodzi o podejście do miksu. Dopiero teraz mogę samemu kręcić docelowe brzmienie moich produkcji. Wiem, że niektórzy od samego początku samodzielnie miksują swoje utwory, ale ja zawsze byłem z drużyny, która wysyłała ścieżki do miksu osobie zewnętrznej. Wydawało mi się, że nie mam wystarczającej wiedzy, aby się tego podjąć. Na pewno bardzo ważna dla mnie była premiera Abletona 11, ponieważ dopiero w tej wersji pojawił się comping. Szczerze mówiąc dzisiaj już trochę nie pamiętam w jaki sposób radziłem sobie bez tego wcześniej. To był dla mnie prawdziwy game changer. Dzisiaj nawet jak nagrywam żywe gitary to zapętlam jakiś fragment i wybieram później jego najlepsze momenty. Brzmi to dużo lepiej i precyzyjniej, niż gdybym nagrywał oddzielne tracki. Odsłuchy to jedno, a drugie to pomieszczenie z dobrą adaptacją akustyczną. Posiadasz taką przestrzeń? W tej chwili pracuje w kilku miejscach. Współpracuję ze studiem Addicted To Music, które mieści się w ATM-ie na Wale Miedzeszyńskim w Warszawie. Jest tam świetna adaptacja akustyczna, więc słuchanie utworów w takich warunkach daje mi zupełnie inną perspektywę. W moim codziennym studiu mam wygłuszenie, ale gównie gąbkami i szczerze mówiąc nie ma tam nawet zbyt wiele wełny. Niestety, niskie tony nie brzmią tam najlepiej. Zgadzam się ze stwierdzeniem, że w pomieszczeniu, które zostało kiepsko przystosowane akustycznie ciężej o wykręcenie dobrego basu. Zachęcam do testowania na różnych źródłach, od słuchawek po samochód i kino domowe babci. Był jakiś konkretny moment po którym zwróciłeś się bardziej w stronę EDM-ów, z których jesteś dziś najbardziej znany? Prawda jest taka, że ja EDM-ów oraz muzyki popowej słuchałem od zawsze. Jak zacząłem produkować muzykę na komputerze to od razu rozwijałem to w kierunku popu – był i jest mi to najbliższy gatunek. Mówię tu o czasach Aviciiego czy Calvina Harrisa. Z Linią Nocną za to wydawaliśmy utwory bardziej alternatywne czy chillout’owe, ale nie zmienia to faktu, że zawsze słuchałem EDM-u. Po prostu długo nie wypuszczałem takich numerów solowo. Jednak w pewnym momencie zacząłeś to robić. Tak. Wszystko zaczęło się tak naprawdę na początku pandemii. Zacząłem wydawać numery w języku angielskim, a w sierpniu wyszedł pierwszy numer po polsku. Początkowo moje kawałki ukazywały się w niemieckiej wytwórni Nitron, czyli sublabelu Sony Germany. Stało się tak, gdyż mój managment ze Szkocji ma z nimi bardzo dobry kontakt. Oni zresztą zajmują się mną do dzisiaj, lecz odkąd zacząłem wydawać covery w języku polskim to zainteresowanie moim projektem w Polsce zdecydowanie wzrosło. Jako muzyk sesyjny musiałem potrafić odnajdywać się w każdym gatunku. Konstrukcja różnych stylistyk zawsze mnie też interesowała i uważam, że w ogóle nie ma czegoś takiego jak zła muzyka. Są tylko różne podejścia do niej. No właśnie, jaka historia stoi za tą decyzją postawienia na covery? Jak się popatrzy na to jak wygląda to na Zachodzie to tam covery w takim klubowym klimacie wydawane są już od 2019 roku. Przeniosłem ten model tutaj, ponieważ zauważyłem, że nikt tego u nas jeszcze nie robi. Utwór „Bal wszystkich świętych” przeleżał ponad rok w szufladzie, ponieważ początkowo planowałem go wydać na dzień Wszystkich Świętych w tamtym roku. Przez różne komplikacje wydawniczo-management’owe wtedy to się nie udało. Aktualnie całą dystrybucją moich polskich coverów zajmuje się Agora i działamy już zgodnie z planem. Spodziewałeś się, że to aż tak zażre? Totalnie nie, ale jestem bardzo szczęśliwy, że w ten sposób to wygląda. Chyba nikt z mojego otoczenia nie spodziewał się takiego przyjęcia tych numerów. Może mieliśmy nadzieję, że uda się dobić do miliona wyświetleń, ale teraz po trzech miesiącach „Bal wszystkich świętych” ma już ponad 7 milionów. A same rozmowy z autorami oryginalnych kompozycji były trudne? Szczerze mówiąc nieszczególnie, a już najłatwiejsza z tych rozmów to ta z panem Kubą Sienkiewiczem przy okazji numeru „Dzieci wybiegły”. Mieliśmy przyjemność współpracować już wcześniej, kiedy przy okazji jednego z numerów Linii Nocnej korzystaliśmy z sampla z utworu „Jestem z miasta”. W tej chwili przyjąłem taki system, że najpierw kontaktuję się z autorami i dopiero jeśli dostanę zgodę na wykorzystanie utworu to zabieram się do pracy. Miałeś do dyspozycji ścieżki z oryginału? Nie wykorzystywałem żadnych ścieżek oryginalnych. Wszystko było od początku zreprodukowane – wokal również był nagrany od nowa. Stało się tak po pierwsze dlatego, że nie potrzebowałem oryginalnych ścieżek, a po drugie prawnie to byłaby kompletnie inna sytuacja gdybym ich użył. To jest często własność wytwórni i robi się wówczas bardzo skomplikowanie, ponieważ to wytwórnia musi wydać zgodę na wykorzystanie tych śladów. Jeśli z nich nie korzystam to wystarczy zgoda samych autorów. Wszystko odprowadzane jest do ZAIKS-u, jako tantiemy dla autorów, a na Spotify wpisani są w creditsach. Który moment w produkcji nowego numeru jest dla Ciebie najbardziej istotny? Lubię wprowadzić do utworu jak najszybciej wokal. Generalnie sądzę, że jestem słaby w robieniu utworów instrumentalnych. Wokal ma dla mnie takie znaczenie, że czasami nawet po wgraniu samych podstaw akordów wymyślam melodie wokalne, bo uważam, że to właśnie one pociągną dalej piosenkę. Tworząc utwory najbardziej cieszę się, jeśli czuję w tym potencjał komercyjny. Napędza mnie robienie hitów. A w którym momencie „wpuściłeś” wokal do „Dzieci wybiegły”? Cover to trochę inna sprawa, ponieważ jest to kompozycja ustalona z góry. Na początku robię instrumental, później podsyłam go koledze, który nagrywa poglądowy wokal. Następnie udoskonalam ten instrumental i spotykamy się na nagrywanie docelowych wokali. W „Dzieci wybiegły” swojego głosu udzielił Rollo i to właśnie z nim robię moje ostatnie covery. On bardzo fajnie się w nie „wkleja”, zresztą sam też jest producentem wokalnym, więc ma dużo do powiedzenia, jeżeli chodzi o ustawienie auto-tune’a, oraz wybranie odpowiednich take’ów. Proces powstawania każdego numeru jest trochę inny. Aktualnie piszę dużo utworów online, podczas sesji na Zoom-ie i ten proces też jest nieco odmienny od tego jak wyglądało to w przeszłości. Wymyślamy harmonię pianina i wstępne melodie wokalnie, ja sobie gdzieś powoli knuję produkcje, później dokładamy bębny, jakieś synthy i tak dalej. Bardzo mocno wspieram się Splice. Wiem, że sporo osób, które uważa, że wszystko tam brzmi tak samo, ale to tylko po części prawda. Można przecież sobie takie sample przerobić, albo postawić pytanie: czy to źle, że brzmi tak samo? Ja często używam sprawdzonych sampli, ponieważ wiem, że są skuteczne. Zresztą w muzyce EDM ten wybór brzmień jest dość zawężony, np. jeśli chodzi o stopę. Ten gatunek ma pewne wymagania, które spełnia kilka setek sampli stopy, które są do siebie podobne, ale każdy właśnie tego oczekuje. Z jakich wtyczek najczęściej korzystasz, jeżeli chodzi o instrumenty wirtualne? To trochę zależy od muzyki w jakiej akurat się poruszam, ale jeśli chodzi o rzeczy, które podpisuje jako Tribbs to niezbędne jest tutaj Serum. Ogólnie jest to mój ulubiony wirtualny syntezator, ale i tak mam wrażenie, że jest go już za dużo. Naprawdę wszyscy go używają. Do tego typu slap-house’owych basówek jest to jedno z niewielu narzędzi, które ma takie łatwo osiągalne transjentowe brzmienie. Wiem, że Skytech używa NI Massive i jestem zaskoczony, że potrafi na nim wykręcić takie brzmienia. Ja używam jeszcze Omnisphere, czasami Nexusa, a ostatnio Sylentha. Mam też biblioteki Kontakta, czy Komplete 13. Czyli są to wtyczki, które raczej nikogo nie zaskoczą. Kupiłem sobie też cały pakiet FabFiltrów jeśli chodzi o proces miksu i masteringu. Ostatnio zacząłem subskrybować Plugin Alliance, a dokładnie Mix And Master Bundle za 15 EUR miesięcznie. Dzięki temu mam dostęp do bardzo dużej liczby super wtyczek. Chciałbym jeszcze wyróżnić wtyczkę od Bettermaker EQ232D, bo jest to naprawdę dobra rzecz. Co uważasz za swoją najmocniejszą stronę w produkcji? Moją tajną bronią jest to, że poruszam się w wielu gatunkach muzycznych. Od jakiś „eurowizyjnych” tematów, nagrywania ballad akustycznych na pianie, przez aranżacje smyczkowe, nagrywanie żywych instrumentów, aż po produkcję EDM-ów. Mam wiedzę na ten temat i mogę robić dużo różnych rzeczy. Wydaje mi się, że jest to moja mocna strona, ale równocześnie w jakimś sensie moja słabość. Być może gdybym od początku miał jeden gatunek w którym się specjalizuje to nie musiałbym poświęcać czasu na tak wiele innych stylistyk. A masz jakiś autorski patent produkcyjny? Mam dwie odpowiedzi na to pytanie. Pierwsza to, że od lat widziałem ludzi, którzy kolekcjonują swoje paczki sampli. Ja nigdy tego nie robiłem, ale jakieś półtora roku temu zacząłem. Zrobiłem kilka warstw różnych clap’ów, przejście z kilku innych przejść, czy próbki wokalne. Zacząłem to gromadzić i mam teraz dużą paczkę własnych sampli, do których często wracam i to mi bardzo pomaga przy produkcji. Mogę przez to o wiele szybciej wracać do brzmień, których już kiedyś użyłem. Tak samo jest z basówkami. Jeśli chodzi o brzmienia slap-house’owe to w Serum mam już chyba z 18 różnych brzmień, które sam poskładałem. Mam cały tutorial na swoim YouTube, gdzie w 5 minut tłumaczę jak taką basówkę stworzyć samemu. To jest prostsze niż się wydaje, choć długo do tego dochodziłem. Druga odpowiedź jest natomiast taka, że sporo spędzam czasu na sustainie sampli. Może to dawać dużo klarowności. Praca nad tym uświadomiła mi prawdziwą wartość ciszy w utworach. Powiedz jeszcze w takim razie jaka jest Twoja słaba strona? Ja non stop widzę swoje słabe strony i miejsca, które wymagają jeszcze poprawy. Na pewno jestem bardzo niecierpliwy i chciałbym wszystko od razu. Często patrzę na utwory prostolinijnie. Miałem kiedyś sesję z ludźmi ze Skandynawii i oni głębię w elektronice traktowali bardzo artystycznie. U mnie często jest tak, że chcę mieć czysto, klarownie i minimalistycznie. Nie do końca umiem użyć drive’a w bardziej kreatywny sposób, tak samo zrobić dobrych i mocnych przesterów, bo zwyczajnie nie wiem z czym to się je. Widzę dużo osób, które robią to w bardzo fajny sposób i wiem, że to jest klucz do niektórych brzmień. Planuje się tego nauczyć i gdzieś zwalczyć moje aktualne upodobania. Moją słabą stroną jest też to, że nie umiem robić utworów instrumentalnych i tak było ze mną od zawsze. Co Ci daje pewność, że numer jest już skończony? Tak naprawdę to nigdy nie możesz mieć pewności, bo to jest sztuka, a ona nigdy nie ma końca. Można pracować i pracować, ale ja jestem w stanie zrobić w jeden dzień utwór, który będzie już miał swoją formę i zarys produkcji. Jeżeli to co słyszę dobrze brzmi i nie bardzo wiem co mógłbym jeszcze dodać to często jest to właśnie ten moment, kiedy należy odpuścić. Mówiłeś, że masz management ze Szkocji, czym dokładnie się zajmują? Mój management ze Szkocji jest stricte managementowy i publishingowy. Poznałem ich w momencie pracy nad utworem na Eurowizję. Jakoś wtedy pierwszy raz się przecięliśmy, bo oni zajmują się na co dzień też tymi tematami. Dodatkowo są też songwriterami i mieli np. utwór „On My Way” z Tiesto, który był bardzo dużym hitem w Polsce. To jest mega ciekawe, że jednocześnie będąc świetnymi songwriterami są też świetnymi managerami, którzy mają kilkunastoletnie doświadczenie w branży. To oni zajmowali się moimi pierwszymi releasami w Niemczech. Dzięki nim mam też kooperacje z Laidback Lukiem, bardzo znanym DJ-em ze stanów. Jako Tribbs będziesz grał na żywo? Jasne, ostatnio zostałem ogłoszony na Mamry Festival 2022. Będą to DJ sety, ale mam też możliwość zrobienia live act’ów, na żywo z bębnami. Jest już na to pomysł, technicznie łatwo to ogarnąć, więc na pewno w przyszłym roku pojawią się również występy w takiej odsłonie. Wszystkich producentów i pasjonatów zapraszam na mój kanał discord, gdzie można bliżej pogadać o technicznych rzeczach - TUTAJ Pod pseudonimem Feral Atom kryje się Ola Beręsiewicz, zdolna i samowystarczalna mieszkanka Białegostoku. Dawno temu, zafascynowana muzyką alternatywną, Ola sięgnęła po gitarę elektryczną i do dziś to ona jest najważniejszym przekaźnikiem jej pomysłów. Jej warsztat pracy tworzą także komputer i klawisze AKAI, a my, w konsekwencji, otrzymujemy przestrzenne, dream popowe dźwięki. Uwaga! Ola, choć samej pracuje jej się bardzo dobrze, jest otwarta na kolaboracje. Przed Państwem Feral Atom. „Medicine” „Medicine” to podróż przez idee destrukcyjnego zatracenia się w osobach, w myślach, czy substancjach – we wszystkim, co nas otacza i może pochłonąć w całości. Bardzo osobisty tekst, ale myślę, że każdy znajdzie w nim coś o sobie lub o osobach, które zna. To jeden z moich starszych kawałków, napisany dobre pięć lat temu. Postanowiłam nadać mu nową tożsamość w projekcie Feral Atom. Chciałam też przetestować samą siebie, zobaczyć jak bardzo zmieniło się moje myślenie odnośnie komponowania. Jak prawie wszystkie moje utwory, pomysł zaczął się od gitary. Potem wokal jakoś wygenerował się sam. Pomysły na pozostałe instrumentale pojawiały się równolegle w trakcie produkcji utworu, dzięki temu na bieżąco weryfikowałam wszystkie koncepty. Finalnie wyszła z tego eteryczna i nawet trochę mroczna, dream popowa atmosfera. Na początku utwór kompletnie taki nie był, ale ostateczna wersja o wiele bardziej do mnie przemawia. Utwierdziłam się tylko w przekonaniu, że największą swobodę artystyczną odnajduję w sennych i, jeśli w ogóle mogę tak powiedzieć, zamglonych melodiach. „Love” „Love” to, jak tytuł wskazuje, utwór o miłości. O byciu przy swojej drugiej połówce w najtrudniejszych i najmroczniejszych chwilach, o próbie zrozumienia tego, przez co partner przechodzi. Czytanie w myślach to chyba marzenie każdego człowieka, szczególnie w takich momentach. Gdy wiem, że nie jestem w stanie dać wystarczającego ukojenia za pomocą słowa to jedyne, co mogę zrobić najlepiej to wiernie trwać. I pisać o tym piosenki. To utwór, który napisałam całkiem niedawno w stosunku do rozpoczęcia jego produkcji. Inspirowałam się dark folkiem i alternatywą, w tym czasie słuchałam dużo artystów takich jak Chelsea Wolfe, Emma Ruth Rundle, PJ Harvey czy Daniel Spaleniak, których bardzo cenię. Produkcyjnie wciąż jestem w stadium bobasa i ciągle uczę się nowych rzeczy, metod, sposobów używania różnego rodzaju efektów i przyrządów w DAW. Ale z tym kawałkiem poszło szybko i sprawnie, praktycznie od samego początku wiedziałam, jak ma brzmieć i jaką atmosferę chcę uzyskać. No i się udało. „Never Saw You Again” To mój najnowszy, trzeci singiel, który ukazał się trzeciego lipca. Wyróżnia się na tle dwóch pozostałych, ale to dobrze, bo o to mi chodziło. Ten kawałek to mój hołd dla The 1975, czyli mojej ulubionej kapeli. Od zawsze miałam słabość do energicznych melodii gitarowych w duecie z brzmieniem syntezatorów. Takimi utworami chcę pokazać, jak wiele gatunków mnie inspiruje i jak wpływają na postrzeganie moich własnych utworów. Linię melodyczną stworzyłam kilka lat temu, jednak dopiero w tym roku udało mi się obrać jej wektor. Pierwotnie pierwsza część utworu brzmiała zupełnie inaczej, jednak nie do końca byłam do niej przekonana. Po wielu transformacjach znalazłam nareszcie odpowiedni punkt wyjścia dla całego utworu, a reszta już poszła jak po maśle. Od razu miałam ochotę tuptać nogą do melodii i pracowałam nad tym kawałkiem z uśmiechem na twarzy. Na samym końcu wpadłam na pomysł z bębnami. Wybrzmiewają wyraźnie w ostatniej części kawałka, dodają mu trochę energii i skoczności. Wszystkie trzy single zaprezentowane w tym roku dokumentują mój produkcyjny progres, który, mam nadzieję, najlepiej prezentuje się właśnie w „Never Saw You Again”. Ale mam jeszcze mnóstwo planów, więc na pewno będę próbować rozwijać swoją wiedzę i umiejętności w tym zakresie. Planuję też wydać w tym roku Epkę, przynajmniej w wersji cyfrowej. 90. Kombi – Pamiętaj mnie [muz: S. Łosowski; sł: M. Dutkiewicz; 1989]Ciekawe co powiedzieliby synth-popowi reakcjoniści, Joel Ford i Daniel Lopatin, gdyby pokazać im „Pamiętaj mnie”? Czy wówczas, pytani o inspirację dla ich wspólnej płyty, wskazywaliby Kombi? Możemy przeprowadzić symulację: Pitchfork: Wasz album, „Channel Pressure”, wykorzystuje całą paletę archaicznych brzmień syntezatorów. Nie boicie się, że kiedy minie moda na lata 80., zupełnie wypadniecie z obiegu? Ford: Nie, stary, posłuchaj jak to brzmi – to nie są żadne archaiczne brzmienia, tylko jakaś szalona futurologia, *zapowiedź przyszłości, która się nie spełniła*. Więc w jaki sposób miałaby się zestarzeć? Lopatin: Dokładnie. Już samo to, że sięgnęliśmy po takie efekty, dowodzi nieprzemijalnego czaru naszej muzyki. Pitchfork: Podobno zainspirował was szerzej nieznany zespół z Polski, Kombi. Możecie powiedzieć o nim coś więcej? Ford: Parę lat temu koncertowałem w Polsce z moją starą kapelą, Tigercity... Ej, kolego, wiesz, że nigdy nie zrecenzowaliście naszej płyty? No, w każdym razie, na jeden koncert przyszedł jakiś zupełnie zakręcony gość, nie dawał nam spokoju przez cały wieczór, a w końcu wcisnął kilka starych polskich płyt. Na lotnisku w Hamburgu okazało się, że mój bagaż podręczny jest zbyt ciężki, więc część z nich musiałem wyrzucić, ale została mi jedna, „Tabu”. Na początku myślałem, że to jest jakieś wschodnioeuropejskie wydanie „Tambu” Toto, bardzo ich lubię swoją drogą. No ale nie, to było „Tabu”, czyli „Taboo”. Odpaliłem je na discmanie, jeszcze w samolocie i mnie wzięło. Pokazałem Kombi chłopakom z zespołu i powiedziałem Cholera, to jest lepsze niż Scritti Politti, niż Power Station, słuchajcie, musimy nagrać coś w tym stylu! Ale oni byli wtedy kompletnie zakręceni na punkcie Mike & The Mechanics. Powiedzieli, że cała nasza płyta będzie brzmieć jak „Silent Running”, co mnie się wydało troche słabe. Ale nikt nie chciał słuchać. Więc niedługo po nagraniu „Ancient Lover” zgłosiłem się do Daniela, bo temat „Tabu” wciąż nie dawał mi spokoju i zaproponowałem, żebyśmy napisali kilka piosenek w tym stylu. Z wielkimi, elektronicznymi bębnami i klangującym bassem, mieliśmy nawet pomysł, żeby wyprodukował je Bernard Edwards z Chic, ale sprawdziliśmy na Wiki i okazało się, że on nie żyje. Szkoda, muza Kombi by mu podszeła. Pitchfork: Który utwór Kombi zrobił na was największe wrażenie? Ford & Lopatin: „Pamitadż mnaj”! *** W kilka dni po publikacji cytowanego wywiadu, serwis Pitchfork ogłosił, że zespół Kombii weźmie udział w Pitchfork Music Festival ’11 i wystąpi na jednej scenie z Animal Collective, Jamesem Blake’iem i Guided By Voices. Zapytany co o tym sądzi, Grzegorz Skawiński odpowiedział: Mam nadzieję, że uda nam się zaprezentować sporo materiału z trzech ostatnich płyt. (Paweł Sajewicz) Posłuchaj >> Podobało się? Posłuchaj również: Anna Jurksztowicz – Przenikam 89. Franek Kimono – King Bruce Lee Karate Mistrz [muz i sł: A. Korzyński; 1983]W międzynarodowym pojedynku śpiewających aktorów zwycięzca może być tylko jeden – William Shatner. Na naszym rodzimym poletku zaciętą walkę toczyli natomiast Piotr Fronczewski i Marek Kondrat. Pierwszy z nich, jako Franek Kimono, zaadaptował dla potrzeb żartobliwego projektu muzycznego estetykę uproszczonego disco i synth-popu, które podbijały Europę na przełomie lat 70. i 80. Na fali popularności filmów z Bruce’em Lee okrasił ją dalekowschodnimi elementami, a całość umieścił w nadwiślańskiej scenerii drobnych cwaniaczków, bywalców barów bistro i dyskotek, w których co sobota mieszała się ze sobą bananowa młodzież, dzieci dygnitarzy, peerelowscy normalsi, hedonistyczni reprezentanci świata sztuki i stołeczne prostytutki. Z kolei osiem lat później Marek Kondrat w singlu „Mydełko Fa” podsumował pierwszy etap raczkującej demokracji, w której fonograficzna anarchia zaowocowała niebywałą popularnością nurtu disco polo, odnogą muzyki biesiadnej. Jego skąpana w pianie Cycolina, podobnie jak w 1983 roku „King Bruce Lee Karate Mistrz”, w mig podbiła serca Polaków. Co ciekawe, za oboma projektami stała ta sama osoba, Andrzej Korzyński. Jego prześmiewcze teksty doskonale puentowały realia ówczesnej Polski, z pasją karykaturzysty wyolbrzymiały przywary rodaków, ale też z sympatią kreśliły specyfikę tutejszego folkloru. Pastisz ma jednak to do siebie, że aby godnie zaistnieć na kartach historii, musi się bronić czymś więcej niż tylko bezlitosną gębą satyry. Z perspektywy czasu „King Bruce Lee Karate Mistrz” okazał się klasykiem polskiego disco, który ze śmiałością wykorzystywał zdobycze technologiczne lat 80. ( automat perkusyjny Roland TR-606), poszczególne powiedzenia zakorzeniły się w języku niczym frazy z filmu „Rejs”, a cała stylistyka nieustannie powraca jako trop w kolejnych tekstach kultury. „Mydełko Fa” zaś wciąż zbyt mocno kojarzy się ze wstydliwym zjawiskiem, które toczy gust już nie tylko milionów Polaków, ale także miliarda Chińczyków. (Marta Słomka) Posłuchaj >> Podobało się? Posłuchaj również: Kapitan Nemo – Wideonarkomania Różowe Czuby – Dentysta sadysta 88. Krystyna Prońko – Kto dał nam deszcz [muz: K. Prońko, W. Olszewski; sł: M. Maliszewska; 1980]Aranżowanie, to ogół czynności twórczych i technicznych, związanych z rozwinięciem utworu muzycznego i nadaniem mu nowego obrazu dźwiękowego – taki cytat z pierwszego polskiego podręcznika aranżacji muzyki rozrywkowej umieścił na swojej stronie internetowej Wojciech Olszewski, współtwórca jednej z najlepszych piosenek w repertuarze Krystyny Prońko. „Nadanie nowego obrazu dźwiękowego”, ależ to brzmi! Tak jakby aranżer przyoblekał utwór w dźwięki i wartości wcześniej przed uchem ukryte, dla ucha niedostępne, co w zasadzie nie wydaje się interpretacją odległą od prawdy. W dorobku Olszewskiego, który aranżerem jest wziętym i pierwszorzędnym, całą magię obrazu dźwiękowego słychać (widać?) właśnie w „Kto dał nam deszcz”. Kompozycja to dość prosta, nawet jeśli nieoczywista, tocząca się niespiesznie jak spontaniczny jam, którego leniwy krajobraz niezauważalnie wznosi się ku hymnicznej melodii instrumentalnego mostka. Jednak nie temat, ale smakowite ozdobniki decydują o klasie utworu z tzw. „czwórki”. Nieświadomy cytat z „Black Cow” Steely Dan (Drink your big black cow vs Więc świeczkę zapal mu ), stylowe dęciaki, które z początku jedynie komplementują głos wokalistki, by po refrenie zająć pierwszy plan w pełnym napięcia, ale pozbawionym patetycznego dramatyzmu crescendo. Och i ach. Daję słowo, to piosenka-błyskotka, pełna wdzięku i elegancji, które w siermiężnych studiach nagraniowych Polski Ludowej były towarem deficytowym. Ciekawe też, że z chronologicznego punktu widzenia „Kto dał nam deszcz” można by uznać za produkt akademicki, stworzony przez dwójkę studentów Wydziału Jazzu i Muzyki Rozrywkowej katowickiej Akademii Muzycznej. A do tego dla obojga było to coś na kształt pierwszego wyjścia z mroku. Z pewnością można tak powiedzieć o znaczeniu „Kto dał nam deszcz” w dyskografii Krystyny Prońko. To pierwszy raz, kiedy piosenkarka, która – jak sama mówi – komponowała od dziecka, zdecydowała się zamieścić własny utwór na płycie (w tym przypadku na wydanym w 1980 roku podwójnym singlu, na którym znalazły się jeszcze dwie inne jej kompozycje). Jeśli chodzi o Wojciecha Olszewskiego, nie znalazłem informacji o jakichś wcześniejszych jego dokonaniach. Po latach współpracownik Prońko dojrzał, okrzepł, sam zaczął nauczać. Ale tak dobrej roboty jak przy „Kto dał nam deszcz” już chyba nie wykonał. (Paweł Sajewicz) Posłuchaj >> Podobało się? Posłuchaj również: Krystyna Prońko – Poranne łzy Urszula Dudziak – Space Lady 87. Halina Frąckowiak – Jesteś spóźnionym deszczem [muz: J. Skrzek; sł: J. Matej; 1977]Jeśli Józef Skrzek faktycznie był – jak chce Paweł Sajewicz – polskim Steviem Wonderem, to ten nasz Wonder miał też swoją Minnie Riperton. Jak wcześniej Niemenowi, w latach 1977-1981 SBB akompaniowało Halinie Frąckowiak. W tym przypadku to jednak sam Skrzek komponował cały materiał. Efektami tej współpracy były albumy „Geira” i „Ogród Luizy”. Ten drugi, bardziej konceptualny, wypełnia przede wszystkim prog-rockowy patos ballad bratający się z piosenką poetycką (wiersze Wierzyńskiego). Na „Geirze” pojawiają się zaś jeszcze mocarne sophisti-popowe piosenki o jazzowym feelingu, jak np. najbardziej chyba ripertonowskie „Chcę być dla ciebie” czy opisywany opener właśnie. To taka motywowana funkiem jazda bez trzymanki, w trakcie której Skrzek do KORG-owego szkieletu co rusz dokłada nowe klawiszowe blurby, zaś Halina z wprawą soulowej divy atakuje nas kolejnymi melodiami. Te zresztą wynikają z siebie najnaturalniej w świecie, a przecież kto spodziewa się takich rozwiązań w piosence pop? Czy będzie to bliska akrobacjom Urszuli Dudziak wokaliza, albo raczej: główny riff wokalny (!), nerwowe zwrotki, pre-chorus z Frąckowiak rozmnożoną na taśmie, czy z gracją balansujący góra-dół refren. Twórcy oferują nam te wszystkie operacje w niespełna minutę i to jest właśnie przykład idealnie skondensowanej popowej konstrukcji. To, że w środku znalazło się jeszcze miejsce dla zespołowego jamu musiało wynikać ze Ślązaków tendencji do instrumentalnego rozpasania. Jak dobrze, że ten tutaj tak wyraźnie siedzi w estetyce Sly & The Family Stone. (Jędrzej Szymanowski) Posłuchaj >> Podobało się? Posłuchaj również: Zdzisława Sośnicka – Żyj sobie sam Kombi – Jak ja to wytrzymam 86. Kult – Arahja [muz: Kult; sł: K. Staszewski; 1988]„Arahja” równa się Kult, Kult równa się „Arahja”. W ślad za obserwacją, że oto słuchamy esencji poczynań zespołu, którego w ramach rockowej nomenklatury nijak nie idzie zaklasyfikować, pojawia się sugestia, że być może mamy do czynienia z najoryginalniejszą z wielkich grup polskiego rocka. Spójrzmy: oto rockowy – co do tego nikt nie ma wątpliwości – band, którego specjalnością stało się marginalizowanie roli gitar. Jego wokalista raczej skanduje niż śpiewa, ale robi to z podniosłością znamienną dla tuzów stadionowych spektakli. Wreszcie piosenka posiada klasyczny singlowy format trzech i pół minuty, ale szydzi sobie z niego w najlepsze, mantrycznie powtarzając sekwencję tych samych akordów i identyczną dla pseudozwrotki i pseudorefrenu melodię. Tak, „Arahja” to ucieleśnienie polish rocka, ale rozumianego mniej jako zbiór inspiracji zespołu Nerwowe Wakacje, a bardziej jako definicja muzycznego smaku polskiego studenta, dekalog rodzimej sceny alternatywnej: świata dawno rozszyfrowanych metafor, melodii bez zakrętów i monumentalnych emocji. Utwór niesiony charyzmą Kazika, jego poetycką wizją podzielonego Berlina (czy tak brzmiałoby „The Wall”, gdyby powstało w PRL-u?) i narastającą ekspresją; utwór, w którym temperatura wzrasta odwrotnie proporcjonalnie do muzycznej inwencji zespołu; który swoją przygnębiającą, socrealistyczną monotonią buduje napięcie lepiej niż niejeden miotający przysłowiowymi septymolkami jazzman. Ale hej, to tylko rock – sposób na wyrażanie najważniejszych emocji najprostszymi środkami. Nawet jeśli takiego polish rocka nie grał nikt przed nimi. (Kuba Ambrożewski) Posłuchaj >> Podobało się? Posłuchaj również: Kult – Do Ani Kult – Piosenka młodych wioślarzy Usłyszałeś przypadkiem piosenkę w radiu, ale nie dosłyszałeś tytułu? Melodia chodzi za tobą kilka dni, ale nie możesz wpisać ją w wyszukiwarkę, bo nie masz pojęcia, jak się nazywa? Dobrze trafiłeś - oto 10 kompozycji, które każdy miał okazję poznać, ale jakimś cudem nie wie, jakie są ich tytuły. Chumbawamba - "Tubthumping (I Get Knocked Down)" Chwytliwy refren, dwa odmienne wokale, charakterystyczna trąbka - oto trzy elementy, dzięki którym zapamiętałeś numer brytyjskiej kapeli. Niektórzy mogą także pamiętać utwór z niezapomnianej gry World Cup 98. Teddybears - "Cobrastyle (feat. Mad Cobra)" Ta piosenka również zaliczyła romans z serią Fifa. Jednak trudno ocenić, skąd każdy słuchający ją zna. Utwór pojawił się bowiem w mnóstwie reklam, gier komputerowych oraz seriali, a głównym motywem zapamiętywanym przez szukających tytułu jest fragment "My style is di bom digi bom di deng di deng digi digi". Sprawdź tekst do utworu "Cobrastyle" w serwisie Touch And Go - "Would You...?" Zostańmy przy brzmieniu trąbki jeszcze na chwilę. Oprócz szaleńczego tempa jakie narzucili muzycy w utworze pojawia się jedna, wbijająca się w głowę linijka - "Would you go to bed with me". Sample z kompozycji można było usłyszeć w kilku reklamach. White Town - "Your Woman" "Your Woman" to absolutny klasyk lat 90., który szturmem wdarł się do głów słuchaczy. Nie można tego powiedzieć jednak o tytule utworu i nazwie grupy. Znane są przypadki, że niektórzy poszukiwali tytułu utworu nawet przez kilka lat. David A. Stewart & Candy Dulfer - "Lily Was Here" "Mężczyzna gra na gitarze, kobieta na saksofonie. I była tam jeszcze kobieta w sukience w paski. Jak to się mogło nazywać?" - zastanawia się pewnie spora rzesza osób. Chodzi oczywiście o singel promujący film "Była tu Lily", który zrobił większą karierę niż sam obraz. Suzanne Vega - "Tom's Diner" Niektórzy wychowali się na tym utworze, inni natomiast kojarzą tylko "tu tu tu tururu tu tu". Faktem jest, że to właśnie ten fragment zapewnił utworowi niezwykłą popularność, którą cieszy się do dziś. Sprawdź tekst do utworu "Tom's Diner" w serwisie The Fratellis - "Chelsea Dagger" Kolejny utwór z bardzo prostym do zanucenia motywem. Dodatkowo numer stał się popularny dzięki hokejowi. Melodia rozbrzmiewała po każdym golu Chicago Blackhawks. U nas rozpowszechniła ją jedna z reklam piwa. Liquido - "Narcotic" Na Youtube można znaleźć wiele komentarzy typu "utwór miałby dużo więcej wyświetleń, gdyby ludzie znali jego nazwę". To prawda. Liquido brzmią bowiem prawie tak samo jak inne zespoły z tamtego okresu. Oprócz tego, grupa po szybkim zdobyciu popularności zniknęła, nie potrafiąc stworzyć kolejnego chwytliwego numeru. Sprawdź tekst do utworu "Narcotic" w serwisie Men At Work - "Down Under" "Szukam piosenki o tym, że w Australii wszystko jest do góry nogami", to standardowe pytanie w kontekście tego utworu. Men At Work, nieco przypadkiem, stworzyło kompozycję, która równie dobrze mogłaby stać się hymnem Australii. Utwór powstał w 1981 roku, ale jego popularność sięga daleko poza lata 80. Zamykał on Olimpiadę w Sydney, a także wieńczył film "Krokodyl Dundee w Los Angeles". Oprócz tego, często jego odtworzenia życzą sobie sportowcy z Australii. Morcheeba - "Otherwise" "Otherwise" to jeden z najpopularniejszych utworów brytyjskiej Morcheeby, jednak wiele osób nie kojarzy nazwy zespołu, a bardzo klimatyczny teledysk oraz głos Sky Edwards. Zobacz teledyski Morcheeby na stronach Interii!

piosenka z bębnami na początku