postać z utworu S. Przybyszewskiego "Śnieg" ★★★★★ sylwek: DAMY: z huzarami, w komedii A. Fredry ★★★ ORSO: Metys, tytułowa postać utworu Sienkiewicza ★★★★★ mariola1958: PARA: żona i mąż ★★★ ALBIN: luby Klary z komedii Fredry ★★★ GAWEŁ: sąsiad Pawła z bajki Fredry ★★★ KLARA: kochała Wacława
Nie boi się konfrontacji z innymi bohaterami, zawsze wie, w jaki sposób może się odgryźć. Wyraźnie buntuje się przeciwko konwencji, w myśl której rola kobiety ogranicza się wyłącznie do bycia żoną, sama pragnie czegoś więcej. Wraz z rozwojem fabuły odbiorca może dostrzec pewne rysy na pancerzu Klary.
W ostatnim tygodniu niektórzy z nas odwiedzili takie oto miejsce. Czy wiecie, gdzie to jest? Wygląda na to, że i tutaj zagości Rok Aleksandra Fredry.
Your homemade favorites served daily! Something for everyone, every day Enjoy our famous square fish, chicken fried steak, blackened tilapia, macaroni and cheese, mashed potatoes and much more. Order the LuAnn, the original value meal, for smaller portions. Check our daily manager's specials, and save room for our featured pie or any one of our
Dom Komedii Aleksandra Fredry, Łaszczów gmina. 455 likes · 10 talking about this. Komedia sceniczna ma ogromną tradycję i cały czas się zmienia. Wolicie się śmiać w teatrze czy w klubie? Na
Zapoznajcie się zatem z ciekawostką na temat jednej 📚 ODKRYWAMY FREDRĘ! 10/10 To już ostatni post z cyklu o Aleksandrze Fredrze. 🥹 Oj, czas minął szybko! Zapoznajcie się zatem z ciekawostką na temat jednej z bardziej kontrowersyjnych komedii Fredry. 👇 👉 Sporo kontrowersji wywołała napisana przez Fredrę komedia “Mąż
. W kontekście filmowej premiery „Ślubów panieńskich” warto zastanowić się, czy i dlaczego lubimy Fredrę. W teatrze przecież grany jest rzadko i raczej bez uwielbienia. Otóż lubimy Fredrę dlatego, że go znamy, a nie dlatego, że go lubimy. Z kilkudziesięciu utworów Fredry grywanych jest dziś kilka. Regularnie – już tylko „Zemsta” i „Śluby panieńskie”, i to bynajmniej nie dlatego, że są ukochanymi przez Polaków „komediami wszech czasów” czy dziełami o „ponadczasowym uniwersalizmie” (cytaty z press booka filmu Bajona). Po prostu są w kanonie lektur szkolnych, co dla teatru oznacza pełną widownię. Większość teatralnych realizacji ma charakter lekturowy, tym silniej na ich tle wyróżniają się spektakle, które od zwyczajowego grania Fredry odbiegają. „A to gramy na współcześnie, z komórkami i telewizorami, a to na smutno jak Czechowa, à la manière russe. Rekord pobił podobno pewien reżyser, który upił Podstolinę, położył ją pod stołem – i stąd »Podstolina«. Zastanawiam się, skąd się wzięło to niezdrowe zainteresowanie Fredrą. Przecież to dramaturgia zamknięta, nie otwarta, jak »Dziady«, gdzie niech będzie wszystko wolno” – zżymał się w „Teatrze” w 2007 r. Andrzej Łapicki, ochrzczony przez Aleksandra Bardiniego „strażnikiem Fredry”. Inscenizacji z komórkami i laptopami było w ostatnich latach raptem kilka. Z głośniejszych – „Zemsta” Piotra Cieplaka z Teatru Polskiego w Poznaniu, z 2005 r., urodzinowa (130-lecie teatru) i bezradna wobec tekstu. Rejent list pisał na laptopie, a Papkin swoją rzewną pieśń o kotku wyśpiewywał do wtóru gitary elektrycznej. Z całego przedstawienia w pamięci zostawała tylko scena zgody. Kwestię „Zgoda, zgoda, a Bóg wtedy rękę poda” recytowały w manierze katarynkowej oba zwaśnione rody, ustawione jak do pamiątkowej fotografii. Cieplak nie byłby jednak sobą, gdyby nie dał widzom choć cienia nadziei. W stronę widowni Papkin wysyła zawieszony na lince samolocik z papieru – gołąbek pokoju XXI w. Wszystko w waszych rękach – mówił widzom reżyser. Kilka lat później, rozgniewany atmosferą kłótni, sporów, podejrzeń i wzajemnego obrażania się z czasów apogeum rządów PiS, wystawił Cieplak w warszawskim Powszechnym autorską wersję „Wesela” Wyspiańskiego, spektakl „Albośmy to jacy tacy...”. Dowodził w nim, że kłótnia i podziały są immanentną częścią naszej polskiej natury, towarzyszą nam od zawsze i pewnie towarzyszyć będą. Miłosne perypetie Wracając do inscenizacji namolnie uwspółcześnionych. Realizacja „Męża i żony” Eugeniusza Korina i Michała Żebrowskiego nosiła tytuł „Fredro dla dorosłych mężów i żon” i toczyła się w nowobogackim mieszkaniu naszpikowanym elektroniką. Przenosiny hrabiego w świat hi-tech przebiegły dosyć wybiórczo, bo twórcy – w dobie esemesów i e-maili – kazali bohaterom pisać do siebie staromodne listy. Ale widzom Teatru Komedia to nie przeszkadzało. Recenzje po spektaklu nosiły tytuły w stylu „Fredro w stringach” i skupiały się głównie na opisie roznegliżowanej Joanny Liszowskiej. Z kolei pisząc o Fredrze granym „na smutno, à la manière russe”, mógł Łapicki mieć na myśli „Śluby panieńskie” Jana Englerta z Teatru Narodowego sprzed trzech lat. Englert, grający także rolę Radosta, miłosne perypetie dwóch młodych par opowiada z perspektywy swojego bohatera, starszego pana, mającego świadomość zarówno upływu czasu, jak i bezpowrotnie straconej szansy na życiową miłość. Spektakl toczy się w niespiesznym, momentami celebracyjnym, tempie wspomnień. Tak jakby Radost chciał jeszcze raz przeżyć swoją młodość, a Englert jeszcze raz rozsmakować się w każdej frazie sztuki, w której przed laty grał rolę Gucia. Dziś do listy Łapickiego możemy dopisać jeszcze Fredrę granego à la Gombrowicz. W ten sposób Rudolf Zioło odczytał w ubiegłym roku w katowickim Teatrze im. Wyspiańskiego pamiętnik hrabiego „Trzy po trzy”. Grupa mężczyzn we frakach, przeglądając się w sobie nawzajem, przybierała typowo polskie miny, odgrywała sceny polskich archetypicznych kłótni, słomianego zapału, bitki i wypitki, ułańskich szarży itd. Oraz Fredrę à la Złota Setka Teatru Telewizji. Klasyczna interpretacja z aktorami bawiącymi się konwencją, humorem, wierszem, z lekkim puszczaniem oka do widza. Taki w założeniu miał być „Pan Jowialski”, wystawiony przez duet Józef Opalski–Anna Polony w warszawskim Teatrze Polonia, z Krystyną Jandą w roli Szambelanowej i rozbawiającym zarówno widzów, jak i kolegów na scenie Wojciechem Malajkatem jako Szambelanem. Jednak reszta obsady nie dorównała tej parze. Fredro ma się dobrze Prekursorem operacji na otwartym sercu hrabiego Fredry był Grzegorz Jarzyna, twórca stwierdzenia: „Fredro jest czaderski”, i potwierdzającego je przedstawienia „Ślubów panieńskich” pod tytułem „Magnetyzm serca” – jednego z największych hitów teatralnych od przełomu w 1989 r. Pierwszy akt przebiegał w miarę spokojnie. Jedynie nieco zbyt przesadna gestykulacja i zbytnia pieczołowitość w wymawianiu przedniojęzykowego „ł” świadczyły o tym, że jednocześnie gra się Fredrę i gra z Fredrą, a konkretniej – z konwencją teatru salonowego. W drugiej części akcja gwałtownie przyspieszała, pędząc przez kolejne epoki, style i konwencje teatralne, nie tracąc jednocześnie z oczu głównego tematu spektaklu: miłości i związanej z nią sfery uczuć i obyczajów. To, co rozpoczęło się w XIX-wiecznym salonie, swój koniec znalazło w dyskotece z lat 90., pełnej erotycznie wijących się ciał. Uczniem Jarzyny nazwać można Michała Borczucha, który sześć lat później wyreżyserował w krakowskim Starym Teatrze „Wielkiego człowieka do małych interesów”, przefiltrowanego przez dramaturgię brutalistów i – podobnie jak kultowy spektakl Jarzyny – pozbawionego złudzeń co do systemu wartości współczesnych młodych ludzi. Rzecz dzieje się w klaustrofobicznym pokoiku, w którym kisi się szóstka bohaterów: piątka młodych i nestor. Prowadzą nudne rozmowy, czytają gazety i marzą o łatwych i dużych pieniądzach, szybkim i bezproblemowym seksie. Młodzi są tak samo cyniczni jak starsze pokolenia, chcą tego samego – wygodnego życia, tyle że szybciej, bez czekania. Z kolei Michał Zadara wziął na warsztat „Nocleg w Apeninach” – wesoły drobiazg z happy endem. I wraz z muzykiem Jackiem Szymkiewiczem przerobił go w szczecińskim Współczesnym na „operetkę interwencyjną” o handlu kobietami. Zamiast pensjonatu w Apeninach, jest realistycznie odtworzony bar gdzieś przy granicy. Tu zatrzymuje się szemrany biznesmen Fabricjo z lolitką klasy C Rozyną, którą odkupił od jej poprzedniego opiekuna. Wkrótce Fabricjo znajdzie rywala w młodym ciapowatym Antoniu, a potem w jego ojcu – lokalnym macho i właścicielu baru Anzelmo. Dziewczyna jak towar będzie przechodzić z jednych męskich rąk do drugich. Happy endu nie przewidziano. Jednak najbardziej radykalna w realizacji dramatu Fredry okazała się najmłodsza z grona jego inscenizatorów – Weronika Szczawińska, której „Zemsta” zainaugurowała przed rokiem w wałbrzyskim Teatrze im. Szaniawskiego cykl zwany „Znamy, znamy”. Spektakl kończy wygłoszone z offu zdanie: „Mamy nadzieję, że była to ostatnia »Zemsta« na ziemiach polskich”. Dla jednych zabrzmiało ironicznie, dla innych butnie, jeszcze innych zatrwożyło: żadnych świętości. Reżyserka nie kryła, że fanką „komedii wszech czasów” nie jest. Fabułę utworu streściła w ciągu pierwszego kwadransa przedstawienia. Rejent w stroju z epoki odczytał z bryku, dlaczego kochamy „Zemstę”, następnie Cześnik i Papkin, odgrywając pierwszą scenę sztuki zaprezentowali, czym jest słynny Fredrowski ośmiozgłoskowiec. Resztę sztuki odegrano pantomimicznie, z łapaniem się za szable, zakładaniem rąk za pas od kontusza, butnymi minami szlachciurów itd., całość zaś zakończył kontuszowy polonez „na zgodę”. I dopiero wtedy zaczęło się właściwe przedstawienie, w którym reżyserka analizowała kolejne kanoniczne cechy komedii Fredry: humor słowny i sytuacyjny, język, słynne powiedzonka, „polskie charaktery”, intrygę itd., wszystko z pytaniem: „jak ma zachwycać, skoro nie zachwyca?”, z tyłu głowy. „Nie rozumiem, dlaczego to ma być moja plemienna bajka o fantazmatycznej przeszłości – mówiła w „Didaskaliach – Gazecie Teatralnej”. – Reaktywacja jest niemożliwa. »Zemsta« żyje w dwóch światach: konwencji swojej epoki i w wielkim muzeum zbiorowej wyobraźni. I to życie widmowe jest interesujące, a nie fabularne łamigłówki dotyczące uroczych szlachciurów o mur się ze sobą wadzących. Interesująca jest ta potrzeba powtarzania, ten przymus uczestniczenia w »Zemście«”. Szczawińskiej wiwisekcja mechanizmów naszej pamięci mogła się odbyć właśnie dlatego, że „Zemsta” wciąż jest wystawiana. I choć już nie czekamy na Cześnikowe „mocium panie” albo „krokodyla daj mi luby” Klary, czerpiemy przyjemność z obcowania z czymś już oswojonym, znanym. Lubimy dlatego, że znamy, a nie dlatego, że lubimy. Z czego wniosek, że jeszcze niejeden teatralny buntownik zdąży zrobić „ostatnią »Zemstę« na ziemiach polskich”. Lep na widza Nie zapomina o Fredrze polskie kino. Wzorcem z Sèvres dla realizacji akcentujących „uniwersalizm” i „polskie charaktery” pozostaje ekranizacja „Zemsty” Andrzeja Wajdy sprzed ośmiu lat, z 10-milionowym budżetem, scenerią zamku w Ogrodzieńcu i najlepszymi polskimi aktorami w obsadzie oraz 2 mln widzów w kinie. Teraz czas na Fredrę według Filipa Bajona. Budżet jego „Ślubów panieńskich” opiewał na sumę 6 mln 700 tys. zł, zdjęcia kręcono w 270-letnim modrzewiowym dworku w skansenie we wsi Sucha na Podlasiu, w kawalerów wcielili się Borys Szyc i Maciej Stuhr, w ślubujące panny – Anna Cieślak i Marta Żmuda-Trzebiatowska, asystują im Edyta Olszówka i Robert Więckiewicz. Jeśli widzowie nie zechcą przyjść na Fredrę, to zapewne wybiorą się na aktorów.
Geneza „Ślubów panieńskich” „Śluby panieńskie, czyli Magnetyzm serca” to dzieło ściśle związane z biografią Aleksandra Fredry. Prace nad komedią trwały od 1926 do 1932 roku. W tym czasie zamieniał się tytuł dzieła, imiona jego bohaterów i oczywiście fabuła. Początkowo utwór zatytułowany „Magnetyzm” składał się z czterech aktów zapisanych trzynastozgłoskowcem. Fredro niemal w ostatniej chwili przed ukończeniem pierwszej wersji komedii zmienił jej tytuł na „Nienawiść mężczyzn”. Już w tej wersji z 1827 roku można odnaleźć postaci, które znalazły się w znanych nam dziś „Ślubach panieńskich”. Chodzi mianowicie o Klarę i Albina, którzy wówczas nosili inne imiona – Laura oraz Erazm. Oś wydarzeń utworu nawiązuje do wydarzeń z życia autora. Aleksander Fredro przez długie lata kochał się z wzajemnością w Zofii Skarbkowej. Kobieta jednak pozostawała w związku małżeńskim z innym mężczyzną, a unieważnienie ich ślubu trwało latami. Sytuacja ta doprowadziła Fredrę na skraj wyczerpania nerwowego. Odbiło się to na pracy nad komedią, którą na wiele miesięcy po prostu odłożył. W 1828 roku udało mu się wreszcie poślubić Zofię. Szybko odzyskał dawny zapał do pracy i powrócił pisania. Jednakże ponownie został zmuszony do odłożenia pióra, kiedy w 1830 roku zmarł jego ojciec, a kilka miesięcy później wybuchło powstanie listopadowe. Wreszcie udało się Fredrze ukończyć prace nad „Ślubami panieńskimi” w 1832 roku. Dzieło wyraźnie ewoluowało przez lata. Na początku utwór opowiadał o nieszczęśliwej i niespełnionej miłości, jednak w ostatecznej wersji ma już zupełnie inną wymowę. Poeta za pomocą swojego dzieła złożył wielki hołd miłości, ukazując jej potęgę oraz przeróżne oblicza. „Magnetyzmu serca” Fredry pojawił się po raz pierwszy na deskach teatru we Lwowie w 15 lutego 1833 roku. 16 listopada 1834 roku odbyła się wielka premiera w Krakowie, wówczas już utwór nosił tytuł „Śluby panieńskie”. Ostatecznie przyjął się tytuł podwójny: „Śluby panieńskie, czyli Magnetyzm serca”. Komedia Fredry dość szybko została przetłumaczona na język francuski, po czym trafiła na deski paryskich teatrów. 17 sierpnia 1840 roku w teatrze du Gymnase Dramatique odbyła się premiera sztuki „Bocquet père et fils ou Le Chemin le plus long”. Fredro nie ukrywał swojego niezadowolenia ze sposobu, w jaki Francuzi przetłumaczyli jego dzieło. Jak sam pisał w posłowiu do jednego z późniejszych wydań utworu: „W tej sztuce główny węzeł i kilka scen ledwie nie co do słowa są wzięte z mojej komedii «Śluby panieńskie»”. Poeta został niejako zmuszony do zabrania głosu w tej sprawie, ponieważ pojawiały się nieuzasadnione plotki, że to on napisał swoją komedię pod wpływem tejże sztuki francuskiej. Śluby panieńskie - wiadomości wstępne Śluby panieńskie przedstawiają czytelnikowi obraz typowego, szlacheckiego polskiego dworku z XIX wieku. W tej banalnej konwencji Fredro zawarł rozważania nad koncepcją miłości oraz polemikę z romantycznymi ideałami. Rama komedii jest bardzo prosta – starsi państwo – Radost i pani Dobrójska, wpadli na doskonały pomysł – postanowili doprowadzić do małżeństwa bratanka Rodosta - Gucia, z Anielą – córką Dobrójskiej. Jak się okazało, Gucio bardzo się na wsi nudził, był paniczem z miasta, nie mającym najmniejszego zamiaru na poważny związek z kobietą, a tym bardziej na ożenek. Nie miał jednak nic przeciw nic nie znaczącym flirtom. Aniela zaś była kobietą doskonałą, ucieleśnieniem tych cnót, które każda kobieta winna posiadać. Była poważna, miała czyste serce, stąd też Guciowi wydała się wyjątkowo nudną. Obok tej niezwykłej pary we fredrowskim salonie znajdowali się także inni młodzi ludzie – Klara i Albin. Klara była osóbką bardzo sprytną, inteligentną, ale kokietką. Albin zaś był w niej bez pamięci zakochany, całe dnie snuł się smutny po salonie, stając się uosobieniem romantycznego, odepchniętego kochanka. Jak się okazało, Gucio nie chciał się żenić, co zdawało się niweczyć małżeńskie plany starszej pary. Ale nie było to jedyną przeszkodą. Panny bowiem obiecały sobie, iż nigdy za mąż nie wyjdą, bowiem cały męski ród nie jest nic warty. Nigdy także nie chciały zostać niewolnicami swych mężów. Intryga nie rozwijała się pomyślnie – Gustaw nie chciał Anieli za żonę, Klara nie chciała Albina, Albin bardzo chciał poślubić Klarę, Aniela zaś nie chciała się przyznać do miłości do Gucia. Radost jednak mimo to nie dawał za wygraną. Przeprowadził sprytną intrygę, co zmusiło niejako Gucia do kolejnego miłosnego podboju. W efekcie zaś pary połączyły się tak, jak życzył sobie tego Radost. Tadeusz Boy-Żeleński o komedii Fredry napisał kiedyś, iż jest to utwór pełen humoru, dowcipu i werwy, który każdemu dodaje skrzydeł. Dialogi są „uskrzydlone wierszem”, a intryga jest misterna i komedii oraz rodzaje komizmu Fredro, starając się uczynić swój utwór jak najbardziej atrakcyjnym dla czytelnika i widza, zastosował w tekście różnorodne gry słowne, aforyzmy, sentencje, przysłowia. Jest to język aluzyjny, ironiczny, bogaty w środki wyrazu. Również język poszczególnych postaci jest zindywidualizowany. Fredro korzystał równie chętnie z potocznego języka używanego w ówczesnej Galicji. Fredro zestawiał ze sobą słowa kontrastowe lub całkowicie przeciwstawne, co miało służyć zaakcentowaniu komizmu (komizm słowny). Jest on używany przez autora najczęściej, pojawia się bowiem w niemal każdym zdaniu i wypowiedzi bohatera. Ponadto w komedii występuje też komizm sytuacyjny i komizm postaci. Komizm postaci autor stara się rysować przez cały czas, w każdym akcie i w każdym czynie bohatera. Postacie są komiczne nie tylko przez to, co mówią, ale z samej swej istoty (taki jest np. Albin – nie sposób się na jego widok nie uśmiechnąć). Komizm sytuacyjny jest wszechobecny – widać go w zaskakujących, dowcipnie poprowadzonych scenach. Użyty przez Fredrę komizm służy przede wszystkim zabawie, a użyta przez niego ironia nie jest złośliwa czy krytykancka. Wszystkie one się wzajemnie wzmacniają i jako gatunek Komedia – Jeden z głównych, obok tragedii, gatunków dramatu. Przedstawia zdarzenia i bohaterów w sposób wesoły, z humorem, często też satyrycznie lub ironicznie. Akcja jest zazwyczaj nieskomplikowana, pomyślnie zakończona. Częsty jest komizm sytuacyjny, językowy lub charakterologiczny. Komedie powstawały już w starożytnej Grecji, gdzie były częścią obrzędów ku czci Dionizosa, boga „Ślubów panieńskich” W swojej kompozycji „Śluby panieńskie” nawiązują do największych komediodramatów oświeceniowych. Budowa utworu Fredry do złudzenia przypomina dzieła Moliera, absolutnego mistrza gatunku. Sposób prowadzenia wydarzeń scenicznych dopracowany do perfekcji przez francuskiego geniusza komedii, ale także i polskiego poetę, polegał na umiejętnym posługiwaniu się indywidualnymi cechami postaci (głównie komizmem) w celu budowania akcji i regulowaniu jej tempa. W „Ślubach panieńskich” odnajdziemy nie tylko komizm postaci, ale również komizm sytuacyjny i słowny. Dzieło Fredry zwykło się zaliczać do nurtu „komedii miłości”, ściśle związanej z dramaturgią francuską. Swoisty kanon zasad tego gatunku opracował w osiemnastym wieku Pierre Marivaux. Utworu nawiązujące do „komedii miłości” zwykle koncentrowały się na przedstawieniu losów dwójki kochanków od czasów ich młodości (najczęściej) do momentu podjęcia przez nich świadomej decyzji o wzięciu ślubu podyktowanej najszczerszym uczuciem. Jak nie trudno się domyślić, zanim do tego dojdzie dwójka bohaterów musi pokonać wszelkiego rodzaju przeszkody, które stoją na ich drodze, ale zawsze dochodzi do szczęśliwego finału. Całą komedia oparta jest na dość skomplikowanej intrydze wymyślonej przez Gustawa. Bohater opracowuje plan działania, którego celem było wzbudzenie pożądania ze strony Anieli, a także utarcie nosa Klarze. Aby tego dokonać bohater posłużył się zabiegami, które dziś można byłoby nazwać, socjotechnicznymi. Misternie skonstruowany pomysł Gustawa mógł w każdej chwili lec w gruzach, przez co przez cały utwór można mówić o większym lub mniejszym napięciu dramatycznym, potęgowanym dodatkowo przez konflikty pomiędzy bohaterami. Elementem, który dodatkowo napędza akcję jest odwieczny motyw walki płci i konflikt pokoleń. U Fredry nabierają one jednak nieco innych barw. Poeta przełamał stereotyp zawarty w motcie utworu ukazując, że mężczyźni nie zawsze kierują się rozumem, a kobiety emocjami. Nakreślił też sytuację, w której przedstawiciele starszej generacji nie reprezentowali innych poglądów niż młodzi. Niejako obok właściwej akcji dzieła Gustaw, Radost, Albin, Klara, Aniela i pani Dobrójska toczą ze sobą błyskotliwe i lekkie dialogi na temat natury oraz różnych oblicz miłości, a także małżeństwa. Fredro wręcz w mistrzowski sposób poprowadził akcję tak, że mimo iż od pierwszych niemal scen domyślamy się pomyślnego i radosnego zakończenia, to w niektórych momentach zastanawiamy się, czy faktycznie do niego dojdzie. Liczne rozterki, zawirowania i kłopoty bohaterów potęgują prawdziwą radość, jaką odczuwa czytelnik (lub widz) zaznajamiając się z ostatnimi scenami utworu. Autor „Ślubów panieńskich” wspaniale operuje tempem akcji, co widać w czwartym i na początku piątego aktu, kiedy wydarzenia są pozornie spowolnione, aby za chwilę doszło do kilku zwrotów i zawirowań, które prowadzą do pomyślnego finału. „Śluby panieńskie” zbudowane są z pięciu aktów. Pierwszy z nich, liczący najwięcej, bo dziesięć scen, stanowi ekspozycję, czyli przedstawienie bohaterów i zarysowanie akcji. Kolejne akty liczą kolejno po dziewięć, sześć, dziewięć i osiem scen. Głównym wątkiem dramatycznym jest realizacja misternego planu przez Gustawa, który ma na celu unieważnienie ślubów panieńskich złożonych przez Anielę. Wątkami pobocznymi są historia Albina i Klary oraz Radosta i pani panieńskie - cytaty Nie bądź Gustawem – lecz kochaj wesoło. Te elegije i miłosne żale Młodej dziewczyny nie podbiją wcale; Gardzę miłością, jestem niewzruszona. Kocha się, kto kłóci, dawne to przysłowie. Wszakże się wyśpi, jak sobie pościele. Wróbel się tylko, mówią, pustej strzechy trzyma. Żaden jeszcze mężczyzna nie umarł z miłości. Znam dobrze mężczyzn, ten ród krokodyli! Co się tak czai, tak układa snadnie. By zyskać ufność i zdradzić po chwili. Nam wiecznej chwały – a im wiecznej zguby. Przyrzekam na kobiety stałość niewzruszoną Nienawidzić ród męski, nigdy nie być żoną. Jedna dla drugiej kochankiem się stanie. Czy oni nigdy nie kochają szczerze? Nigdy? – Hm! Pewnie. [...] Miłość gorsza nad wszelką przygodę [...] Masz się kochać, wolisz skoczyć w wodę. O, wy mężczyźni! Piekło was zrodziło! Że nie ma kraju, gdzie by was nie było! Przyszłość daleka, Póki jesteśmy młodzi, wszystko jest przed nami... Nienawidzić! Tak – każda plecie, baje, Ale nie tak to łatwo, jak się zdaje. – Z gniewu w nienawiść droga bardzo bliska, Kiedy dotknęła jaka czynność zdradna; Lecz kiedy czule kto nam rękę ściska, Jak mamę kocham, nie potrafi żadna. Otwartości mężczyzna się boi, Chciałby mgłą zawsze okryć swoję duszę, By mieć dwa światła i stać między dwiema. Aniela dobra, ale uprzedzona... Co ufność nie chce, nich dobroć dokona: Romans ułożę... jej zrobię zwierzenie, Na czas kochankę w przyjaciółkę zmienię, Zyszczę jej litość i wezwę obrony... Łączy dwa serca sekret podzielony. Nie kochaj [...] tak czule, a będziesz kochany. Ach, obojętność naturę znieważa. [...] Gdy powiem „kocham” – wtenczas tylko żyję, żyję szczęśliwy i w lubym zamęcie. Miłość jest jedna Udawań tysiące. Bądźcie szczęśliwi tak, jak się serwisu:Bohaterowie Ślubów panieńskichŚluby panieńskie - streszczenieŚluby panieńskie opracowanie, problematyka
Zemsta to komedia Aleksandra Fredry, po raz pierwszy wystawiona w teatrze w roku 1834, a cztery lata później wydana w formie książkowej. Od tego czasu cieszy się popularnością i bawi widzów, ponieważ z humorem ukazuje charakterystyczne dla kultury i obyczajowości polskiej oparta jest na autentycznych wydarzeniach, których opis autor znalazł w dokumentach rodowych swojej żony i które rozegrały się na zamku Kamieniec w bohaterami sztuki są Cześnik Raptusiewicz i Rejent Milczek. Mieszkają oni w zamku podzielonym na dwie części — jedną zajmuje Raptusiewicz, drugą Milczek. Sąsiedzi nienawidzą się i robią wszystko, aby sobie dokuczyć. Obie części zamku rozgranicza zaniedbany, rozpadający się już ze starości mur. Rejent Milczek postanawia go odbudować, co nie podoba się Cześnikowi… Innym wątkiem jest historia miłości Klary, bratanicy Cześnika Raptusiewicza, oraz Wacława, który jest synem Milczka.
Home Książki Utwór dramatyczny (dramat, komedia, tragedia) Komedie Aleksander Fredro to jeden z najwybitniejszych polskich komediopisarzy, poeta, autora pamiętników, a także znakomity obserwator, niezrównany mistrz ciętej riposty, stworzył szereg postaci oraz sytuacji, z których od dziesięcioleci uczymy się Polski i Polaków. W Roku 2013 obchodziliśmy 220 rocznicę Jego urodzin (1793-1876), w związku z czym rok 2013 ustanowiono Rokiem Aleksandra Fredry. Natomiast 7 września 2013 roku z inicjatywy Prezydenta RP, Bronisława Komorowskiego odbyła się kolejna edycja akcji „Narodowego Czytania”, która tym razem dotyczyła dzieł Aleksandra Fredry. Prezentujemy wybór 10 komedii (Pan Geldhab, Mąż i zona, Śluby panieńskie, Pan Jowialski, Zemsta, Dożywocie, Wielki człowiek do małych interesów, Teraz, Wychowanka, Damy i huzary) Aleksandra Fredry oparty na edycji Pism wszystkich w opracowaniu Stanisława Pigonia i Krystyny Czajkowskiej. Wstępem wydanie to opatrzyła Profesor Anna Kuligowska–Korzeniewska: Porównywarka z zawsze aktualnymi cenami W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni. Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie: • online • przelewem • kartą płatniczą • Blikiem • podczas odbioru W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę. papierowe ebook audiobook wszystkie formaty Sortuj: Książki autora Podobne książki Oceny Średnia ocen 7,6 / 10 40 ocen Twoja ocena 0 / 10 Cytaty Bądź pierwszy Dodaj cytat z książki Komedie Dodaj cytat Powiązane treści
AKT I. (Pokój w zamku Cześnika — drzwi na prawo, lewo i środku — stoły, krzesła etc. — gitara angielska na ścianie.) SCENA I. Cześnik, Dyndalski. (Cześnik w białym żupanie bez pasa i w szlafmycy, siedzi przy stole po prawej od aktorów stronie, okulary na nosie, czyta papiery — za stołem, trochę w głębi stoi Dyndalski, ręce w tył założone.) Cześnik (jakby do siebie). Piękne dobra w każdym względzie Lasy — gleba wyśmienita — Dobrą żoną pewnie będzie — Co za czynsze! — To kobiéta!... Trzy folwarki. — Dyndalski. Miła wdowa. Cześnik. Arcy miła, ani słowa — (kładzie papiery) Cóż, polewki dziś nie dacie? (Dyndalski wychodzi) Długoż na czczo będę czekać? (po krótkiém milczeniu). Nie — nie trzeba rzeczy zwlekać — (Dyndalski spotkawszy we drzwiach Hajduka niosącego na tacy wazkę, talerz, chleb etc. odbiera od niego i wraca — zawiązuje serwetę pod szyję Cześnikowi, potém podaje talerz z polewką, co wszystko nie tamuje rozmowy) Qua opiekun i qua krewny Miałbym z Klarą sukces pewny; Ale Klara młoda, płocha, Chociaż dzisiaj i pokocha, Któż za jutro mi zaręczy! Dyndalski (nabierając na talerz). Nikt rozumny, Jaśnie Panie; Rzecz to ślizka. Cześnik (obracając się ku niemu). Tu sęk właśnie! Natożbym się, Mocium Panie, Kawalerstwa dziś wyrzekał, By kto... (uderzając w stół) Niech go piorun trzaśnie! Długo będzie na to czekał. (po krótkiém milczeniu biorąc talerz) Ma dochody wprawdzie znaczne Podstolina ma znaczniejsze: Z wdówką zatém działać zacznę. (po krótkiém milczeniu) Bawi z nami — w domu Klary, Bo krewniaczka jej daleka, Ale mnie się wszystko zdaje... Dyndalski. Ona czegoś więcej czeka. Cześnik (parskając śmiechem). Ona czegoś... więcej... czeka... A bodajże cię, Dyndalu, Z tym konceptem! — Czegoś czeka! (śmieje się) Tfy!... jakżem się uśmiał szczerze. Czeka! — bardzo temu wierzę. (jedząc i po krótkiej chwili) Jeszczeć młoda jest i ona, Ależ wdowa — doświadczona — Zna proporcją, Mocium Panie, I nie każe fircykować, Po kulikach balansować. (po krótkiej chwili) No — nie sekret, żem nie młody, Alem także i nie stary. Co? Dyndalski (niekoniecznie przystając). Tać... Cześnik (urażony). Możeś młodszy? Dyndalski. Miary Z mego wieku... Cześnik (kończąc rozmowę) Dam dowody. (chwila milczenia). Dyndalski (skrobiąc się po za uszy). Tylko że to, Jaśnie Panie — Cześnik. Hę? Dyndalski. W małżeńskim ciężko stanie; Pan zaś, mówiąc między nami, Masz podagrę. Cześnik (niekontent). Ej, czasami. Dyndalski. Kurcz żołądka. Cześnik. Po przepiciu. Dyndalski. Rumatyzmy jakieś łupią. Cześnik (zniecierpliwiony). Ot, co powiesz, wszystko głupio. — Ten mankament nic nie znaczy; Wszak i u niej, co w ukryciu, Bóg to tylko wiedzieć raczy; I nikt pewnie się nie spyta, Byle tylko w dalszém życiu Między nami była kwita. SCENA II. Cześnik, Dyndalski, Papkin. (Papkin po francuzku ubrany, przy szpadzie, krótkie spodnie, buty okrągłe do pół łydki, tupet i harcopf, kapelusz stosowany — pod pachą para pistoletów — zawsze prędko mówi.) Papkin. Bóg z Waszmością, mój Cześniku. Pędząc czwałem na rozkazy, Zamęczyłem szkap bez liku, Wywróciłem ze sto razy, Tak, że z nowej mej kolaski Gdzieś po drodze tylko trzaski. Cześnik. A ja za to ręczyć mogę, Że mój Papkin tu piechotą Przewędrował całą drogę; A na podróż dane złoto Gdzieś zostawił przy labecie. Papkin (pokazując pistolet). Patrz Cześniku — poznasz przecie — Cześnik. Cóż mam poznać? Papkin. Wystrzelony, Wypalony. Dyndalski (na stronie, odchodząc). Gdzieś na wrony. Papkin. Gdzie, do kogo, milczeć muszę, Lecz nie karty są przyczyną, Żem się w drodze spóźnił nieco. Ani ziewnął! na mą duszę! Tak, z mej ręki wszyscy giną! Cześnik (poprawiając w mowie). Wszystkie. Papkin. Wszystkie? Cześnik. Ćmy, komary. Papkin. Waszmość nigdy nie dasz wiary. Cześnik. Bom niegłupi, Mocium Panie. Papkin. Ach, co widzę! tu śniadanie. Cześnik. Ha, śniadanie. Papkin. Ach Cześniku! Już to sześć dni i sześć nocy Nic nie miałem na języku. Cześnik. Jedz i słuchaj. Papkin. Tak się stanie. (siada po drugiej stronie stołu) (jak do siebie) Strzelam gracko, rzecz to znana. Cześnik. Rzecz to znana, iż w mej mocy Kazać zamknąć Waszmość pana Za wiadome dawne sprawki. Papkin (zastraszony). Zamknąć! po co? Cześnik. Dla zabawki. Papkin. Czyż nie znajdziesz lepszej sobie? Cześnik. Cicho! ciszej! Ja to mówię, By odświeżyć w twej pamięci, Nim powierzę moje chęci, Coś mnie winien, a ja tobie. Papkin. Ach, co każesz wszystko zrobię. — Byłbym zaraz dopadł konia... Bom jest jeździec doskonały: Niechaj będzie wzięty z błonia, Dzik to dziki, lew to śmiały — W mojém ręku jak owieczka, Bom jest jeździec doskonały. Cześnik. A bodajżeś!... Papkin. Tylko pozwól: Kładłem nawet w strzemię nogę, Kiedy nagle wielka sprzeczka Przedsięwziętą spóźnia drogę, A ta była w tym sposobie: Cześnik. Słuchaj... Papkin. Zaraz. Szedłem sobie, Mina tęga, włos w pierścienie, Głowa w górę — a wejrzenie! Niech truchleje płeć zdradziecka! Cześnik. Słuchaj!... Papkin. Zaraz. — Idę sobie, A wtém jakaś księżna grecka, Anioł! bóstwo — zerk z karety — Giną za mną te kobiety! — Zerk więc na mnie — zerk ja na nią — Koniec końcem, pokochała, Zawołała, et caetera — Książę, tygrys ludzi zbiera... Cześnik (uderzając w stół aż Papkin podskoczył na krześle). Ależ cicho. Papkin. Nadtoś żywy. Cześnik. A bezbożny ty języku! I tyrkotny i kłamliwy. Papkin. Nadtoś żywy, mój Cześniku. Gdybym także, równie tobie, Namiętności nie brał w ryzy, (uderzając rękojeść szpady) Ostrze mojej Artemizy... (uprzedzając uderzenie w stół Cześnika) Proszę mówić. Cześnik (po krótkiej chwili). Ojciec Klary Kupił ze wsią zamek stary... Papkin. Fiu! — mój ojciec miał ich dziesięć. Cześnik (uderza w stół i mówi dalej). Tu mieszkamy jakby sowy; Lecz co gorsza, że połowy Drugiej zamku — czart dziedzicem. (przestrach Papkina) Czy inaczej: Rejent Milczek — Słodki, cichy, z korném licem, Ale z diabłem, z diabłem w duszy. Papkin. Jednak zgodnie jak sąsiady... Cześnik. Jeśli nie ja memi psoty, Nikt go ztąd już nie wyruszy. Nie ma dnia bez sprzeczki, zwady — Lecz potrzebne i układy. Pisać? — nie chcę do niecnoty — Iść tam? — ślizko, Mocium Panie: Mógłby otruć, zabić skrycie, A mnie jeszcze miłe życie. Więc dla tegom wybrał ciebie: Będziesz posłem tam w potrzebie. Papkin. Za ten honor ściskam nogi; Wielki czynisz swemu słudze; Ale nazbyt jestem srogi: Zamiast zgody, wojnę wzbudzę. Bo do rycerskiego dzieła Matka w łonie mnie poczęła; A z powicia ślub uniosłem, Nigdy w życiu nie być posłem. Cześnik. Czém ja zechcę, Papkin będzie; Bo mnie Papkin słuchać musi. Papkin. Lecz porywczy w każdym względzie, Jak sąsiada Papkin zdusi? Jak mu kulą łeb przewierci, Jak na bigos go posieka, Któż natenczas sprawcą śmierci? Kogoż za to kara czeka? Cześnik. Biorę wszystko na sumienie. Papkin. Chciej rozważyć. Cześnik. Już się stało. — Teraz inne dam zlecenie; Mości Papkin — ja się żenię. Papkin. Ba! Cześnik (przedrzeźniając). Cożto: ba! Papkin. Tak się cieszę; I w tę sprawę chętnie śpieszę. Powiedz gdzie mam błysnąć chwałą? — Mamże zostać dziewosłębem? Mamże zmusić zbyt zuchwałą? Mamże skłonić zbyt nieśmiałą? Mamże, jeśli cudzą żoną, Jej tyrana przeszyć łono... Cześnik. Cóż u diabła za szaleństwo! Papkin. Znasz, Cześniku, moje męstwo. Cześnik. Słuchaj — mówiąc między nami, Bez mej chluby, twej urazy, Więcej niż ty, mój Papkinie, Mam rozumu tysiąc razy. (Papkin chce przerwać, co Cześnik znakiem wstrzymuje) Lecz rozprawiać z niewiastami, Owe jakieś bałamutnie Afektowe świegotanie; Niech mi zaraz łeb kto utnie; Nie potrafię, Mocium Panie. Ty więc musisz swą wymową... Papkin. Już jest twoją — daję słowo — Chcesz, przysięgnę — masz już żonę, Bo ja szczęście mam szalone: Tylko spojrzę, każda moja, A na każdą spojrzeć umiem. Idę. Cześnik. Dokąd? Papkin. Prawda, nie wiem. Cześnik. Podstolina... Papkin. Już rozumiem. Cześnik (zatrzymując go). Tu ją czekaj. Papkin. Ani słowa! Za godzinę jest gotowa. Cześnik. Ja potrafię ci odwdzięczyć. Papkin. Za Cześnika można ręczyć. SCENA III. Papkin. Cześnik wulkan — aż nie miło — Gdybym krótko go nie trzymał, Nie wiem coby z światem było. (po krótkiém myśleniu) Lecz nie będę ja tu drzemał, I w podziele tak się zwinę: Jemu oddam Podstolinę, Malowidło nieco stare; Sobie wezmę śliczną Klarą. Już oddawna mam nadzieję, Że jej serce mnie się śmieje, Jużby para z nas dobrana Zaludniała Papkinami, Gdyby Cześnik, jakby ściana, Nie stał zawsze między nami. (po chwili) Znak dać muszę, że tu jestem: Niechaj lubym śpiew szelestem W lube, drogie uszko wpadnie — Ach, jak anioł śpiewam ładnie! (śpiewa przy angielskiej gitarze) Córuś moja, dziecię moje, co u ciebie szepce? Pani matko dobrodziejko, kotek mleko chlepce; Oj kot, pani matko, kot, kot, Narobił mi w pokoiku łoskot. Córuś moja, dziecię moje, co u ciebie stuka? Pani matko dobrodziejko, kotek myszki szuka; Oj kot, pani matko, kot, kot, Narobił mi w pokoiku łoskot. Córuś moja, dziecię moje, czy ma ten kot nogi? Pani matko dobrodziejko, i srebrne ostrogi; Oj kot, pani matko, kot, kot, Narobił mi w pokoiku łoskot.[1] SCENA IV. Papkin, Podstolina (ze drzwi prawych). Podstolina. Wszak mówiłam — albo koty, Albo Papkin nam się zjawił. Papkin. Żartobliwej pełna weny, Podstolino! pół anioła! Kolosalny wzorze cnoty Pośród hemisfernej sceny, Strojny w miłość, lubość, wdzięki! Pozwól ugiąć kornie czoła, I na śniegu twojej ręki Złożyć ustek wyciśnienie. (całuje w rękę) Sługa, służka uniżony. — Podstolina. Cóż sprowadza w nasze strony? Papkin. Miłe wszystkim nam zdarzenie. Podstolina. Tém zdarzeniem? Papkin. Twe zamęście. Podstolina. Moje? Papkin. Właśnie miałem szczęście Mieć u siebie na wieczerzy Lorda Pembrok, kilku panów, Cały tuzin szambelanów, Dam niewiele, ale jakich! Podstolina. Któż z kim swata?... Papkin. Szmer się szerzy: Za mąż idzie piękna Hanna. Ten zapewnia, ów nie wierzy, Ale każdy z ócz mych czyta. Wtém Miledi, Bóg-kobieta, Lecz w zazdrości diablik mały, Wciąż mnie szczypiąc pod serwetą, Napół z płaczem dwakroć pyta: „Zkąd masz styczność z Hanny losem?“ Ach, spokojną bądź w tej mierze — Szepnę w uszko wdzięcznym głosem — Przyjaciela Hanna bierze. Podstolina. Ależ kogo? powiedz, kogo? Papkin. Wszyscy wybór chwalą zgodnie... Bo nie chwalić jakże mogą! Podstolina (na stronie). Ha! rozumiem. Papkin. Człowiek grzeczny, I majętny, i stateczny. Podstolina (na stronie). Od Cześnika ma zlecenie, I zachodzi tak zdaleka Tam, gdzie go się dawno czeka. Głupi mędrek. Papkin (na stronie). Tam do licha! Ona zerka, ona wzdycha — Czy nie myli się w osobie? Może we mnie... dałżem sobie! A to plaga, boska kara, Do mnie młoda, do mnie stara. Jeszcze zerka... czy szalona! Tu żartować niema czego — Zjadłbym śledzia z rąk patrona, A mnie po co, na co tego! To już dłużej trwać nie może. (do Podstoliny) Pozwól Pani: Cześnikowi Gratulacją niechaj złożę. Podstolina. Więc to jego mam być żoną? Papkin. Jakież czynisz zapytanie? Bajkęż by to rozgłoszono? Podstolina. Bajkę dotąd. Papkin. Lecz się stanie Wkrótce prawdą. — Czy się mylę? Podstolina. Ciekawości zkądże tyle? Papkin. Gdyby Cześnik rozogniony, Wskróś przejęty twemi wdzięki, Drgnął miłością i rzucony Do nóg twoich, błagał ręki? Podstolina. Cieszyłby się z odpowiedzi. (odchodzi we drzwi prawe) Papkin (sam). A że w każdej diablik siedzi, Co pustoty rozpoczyna, Jeno wspomnisz zapowiedzi! Bo kto mądry niech mi powie: Po kaduka Podstolina Daje rękę Cześnikowi? SCENA V. Papkin, Cześnik (Cześnik wychodzi ze drzwi lewych już ubrany). Cześnik. Cóż u czarta! ty spokojny, Kiedy Rejent mnie napada I otwartej żąda wojny! Lecz godnego ma sąsiada! Dalej żwawo! — Niech kto żyje Biegnie, pędzi, zgania, bije! Papkin. Cóż się stało? Cześnik. Mur naprawia, Mur graniczny, trzech mularzy! On rozkazał! on się waży! Mur graniczny! — Trzech na murze! Trzech wybiję, a mur zburzę, Zburzę, zniszczę aż do ziemi. — Papkin (zmieszany niechcący powtarza). Zburzę, zniszczę... Cześnik. Dajesz słowo? — Zbierz więc ludzi — ruszaj z niemi! I jeżeli nie namową, To przemocą spędź z roboty — Ty się trzęsiesz? Papkin. To z ochoty. Ale czekaj — słuchaj wprzódy Mojej szczytnej, pięknej ody. Cześnik. Co! Papkin. Tak, ody do pokoju — A jeżeli żądza boju Nie umilknie na głos muzy... Cześnik (grożąc). Zostań — Ale! (odchodzi) Papkin (idzie za nim ze spuszczoną głową). Pewne guzy! — (Odmiana sceny — Ogród — kawał muru całego, od lewej strony ku środkowi prosty — od środka w głąb sceny złamany i w połowie zburzony — przy tej części mularze pracują. — Po lewej stronie zupełnie w głębi za częścią całego muru, baszta albo róg mieszkania Rejenta, z oknem — Nieco na przodzie po prawej stronie podobny róg mieszkania Cześnika. — Altana po lewej stronie na przodzie. — Klara przechodzi scenę. — Wacław wszedłszy wyłomem skrada się wzdłuż muru i pokazuje się powtórnie w altanie przy Klarze.) SCENA VI. Klara, Wacław. Wacław. Bliskie nasze pomieszkania, Bliższe serca — ach, a przecie Tak daleko na tym świecie. Klara. Jakież nowe dziś żądania Chmurzą jasność twego czoła? Nigdyż granic, nigdyż miary — Nicże wstrzymać cię nie zdoła, Nawet miłość twojej Klary? Wacław. Widzieć ciebie jednę chwilę, Potem spędzić godzin tyle Bez twych oczów, twego głosu, I mam chwalić hojność losu! Klara. Wspomnij, wspomnij mój kochanku, Jakie były twe wyrazy, Gdy zaledwie parę razy Zeszliśmy się na krużganku. „Pozwól, droga, kochać siebie, O nic więcej łzy nie proszą; Z mą miłością stanę w niebie — Bogiem, będę żył roskoszą!“ Wacław. Co mówiłem, nie wiedziałem. Klara. Kochaj — rzekłam — ja nie bronię; Ale wkrótce, gdyś z zapałem Cisnął w swoich moje dłonie: „Kochasz ty mnie, droga Klaro?“ Zawsześ mnie się, zawsze pytał, Choćeś w oczach dobrze czytał. Wacław. Któżby nie chciał dać pół życia, By mógł wyssać, do upicia, Wyssać duszą z ust twych słowa, Które jeszcze uśmiech chowa! Klara. Niech tak będzie — rzekłam w końcu: — Kocham — bom też i kochała. (udając jego zapał) „Co za szczęście, rozkosz, radość! Dzięki niebu, ziemi, słońcu!“... Tym życzeniom czyniąc zadość, Już natura zubożała Więcej dla cię nic nie miała. Wacław. Prawda, wyznać się nie boję, Dopełniła wtenczas miary; Lecz gdy zwiększa miłość moję, Czyż nie winna zwiększać dary? Klara. Za dni parę rzekłeś luby: „Ach, to okno, ach, ta krata Będą źródłem mojej zguby. Patrz jak rószczka rószczkę splata, Jak ku sobie kwiat się skłania, Któż nam, Klaro, tego wzbrania?“ Wacław. Miałżem w myśli mych zamęcie Zimną kratę brać w objęcie? Klara. Usłuchałam cię, Wacławie: Dzień w dzień schodzim się w altanie, Lecz i razem, codzień prawie, Nowe od cię mam żądanie. — Tobiem szczęście życia winna, Ty nawzajem — chętnie wierzę — Czemuż twoja miłość inna, Coraz nową postać bierze? — Kiedy roskosz być przy tobie Aż przepełnia serce moje, Ty, niewdzięczny, w tejże dobie Tłumisz tylko niepokoje. Wacław. Ach, obecność mnie zastrasza, Bo tak dotąd czynim mało, By zapewnić przyszłość całą — A przyszłością miłość nasza. Z twoim stryjem, ojca mego Ciągłe sprawy, sprzeczki, kłótnie, Nic nie wróżą nam dobrego; Raczej mówią, iż okrutnie Będziem kiedyś rozdzieleni, Jeśli — Klara. Dokończ — pokaż drogę; Ty, czy ja tu pomódz mogę. Wacław. Tylko twoja wola zmieni, Co się zdaje nie do zmiany. Klara. Mówże, słucham. Wacław. Żem kochany, Że cię kocham nad te nieba, Że przy sobie żyć pragniemy, To oboje dobrze wiemy; Nie oboje, czego trzeba Aby zniszczyć to ukrycie, W którém pełza nasze życie, I nie truchleć, czy dzień szczęścia Nie poprzedza dnia żałoby. Klara. Czegóż trzeba? mów. Wacław. Zamęścia. Klara. O szalony! gdzież sposoby? Wacław. W twojej woli. Klara. W woli stryja, W woli ojca, powiedz raczej. Wacław. Co zawadza, to się mija, Gdy nie może być inaczej. Klara. A, rozumiem — nie, Wacławie, Gdzie mnie zechcesz, znajdziesz wszędzie — Zawsze twoją — prócz w niesławie. Wacław. Ależ, Klaro, moją żoną... Klara. Któżto, powiedz, wiedzieć będzie, Czy zaślubił wykradzioną... Co za hałas! — słyszę kroki! Coraz bliżej!... idź bez zwłoki. Wacław. Jedno słowo. Klara. Już ci dane. Wacław. Jak nie zmienisz, żyć przestanę. Klara (z czułością, jakby poprawiając). Przestaniemy — jeśli zechcesz. Wacław. Pomyśl tylko, Klaro droga... Klara (wytrącając go prawie). Ale idźże, idź, dla Boga! (przechodzi scenę) SCENA VII. Papkin, Śmigalski, (kilku służących z kijami — później)Rejent i Cześnik (w oknach). Papkin. Panie majster, proszę Waści Przyzwoicie, grzecznie, ładnie, Nie murować tu z napaści, Bo mu na grzbiet co upadnie. (po krótkiém milczeniu) Wy zaś drudzy, dobrzy ludzie, Którzy młotki, piony, kielnie, W niepotrzebnym dzisiaj trudzie Używacie arcy dzielnie; Idźcie wszyscy precz do czarta! (po krótkiém milczeniu) Będzie widzę rzecz uparta! Ta hołota, jakby głucha, Mego słowa ani słucha. — No, Śmigalski! nie trać czasu — Ściągnij za kark! weź narzędzie! Grzecznie, ładnie, bez hałasu, Niech wszystkiemu koniec będzie. Nic się nie bój — ja za tobą. (Śmigalski posuwa się ze służącemi ku mularzom — Papkin cofa się za róg domu) Śmigalski. Precz! precz! Rejent (w oknie). Stójcie! co to znaczy? Śmigalski. Cześnik, pan mój, kazać raczy, Aby muru nie kończono. Cześnik (w oknie). Tak jest, każę, bo mam prawo. Dalej naprzód! dalej żwawo! (Śmigalski posuwa się naprzód — Papkin który był wyszedł, znowu się cofa za róg domu) Rejent. Jakie prawo? Cześnik. Jak kupiono Mur graniczny, tak zostanie. Rejent. Ależ luby, miły Panie, To szaleństwo z waszej strony — I mur będzie naprawiony. Cześnik. Wprzódy trupem go zaścielę. Rejent (do mularzy). Kończcie śmiało przyjaciele, Gardźcie ze mną próżnym krzykiem. Cześnik. Chcesz więc bójki? Rejent. Mój Cześniku, Mój sąsiedzie luby, miły, Przestań też być rozbójnikiem. Cześnik. Co! jak! — Żwawo! bij co siły! (Śmigalski ze swojemi ludźmi wstępuje na mur — mularze cofają się tak, że bójka zostaje zakrytą częścią muru całego) Rejent. Panie majster — ja w obronie — Nic się nie bój! — niechaj bije, Kiedy go tam swędzą dłonie. Dobrze! dobrze! — po czuprynie — O tak — lepiej! — co się wlezie! — Nic się nie bój! — tego trzeba — Niechaj bije! świat nie zginie! Ja Cześnika za to skryję Gdzie nie widać ziemi, nieba! Cześnik (wołając za siebie). Hej! Serwacy! daj gwintówkę! Niechaj strącę tę makówkę — Prędko! (Rejent zamyka okno) Ha ha! fugas chrustas! — No, Śmigalski, dosyć będzie, Daj półzłotka, albo złoty, Baserunku dla hołoty, Ale zabierz im narzędzie. Dosyć, dosyć na dziś będzie. (zamyka okno). (Po odejściu wszystkich Papkin obejrzawszy się, że już niema nikogo, mówi ku murowi:) Papkin (sam). Ha! hultaje, precz mi z drogi, Bo na miazgę was rozgniotę — Nie zostanie jednej nogi — A mam diablą dziś ochotę! Wielu was tam? chodź tu który! Nie wylezie żaden z dziury? O wy łotry! O wy tchórze! Jutro cały zamek zburzę. SCENA VIII. Papkin, Wacław. Wacław (stanąwszy tuż za nim). Jutro? (Papkin zdejmuje kapelusz) Mamże wracać w progi, Które pewnie, z przyszłą dobą, Zrówna z ziemią wyrok srogi? Wolę jeńcem iść za tobą. Papkin (wkładając kapelusz na bakier). Pardon mówisz? Wacław. Pardon, Panie. Papkin. Znasz me męstwo? Wacław. Jak zły szeląg. Papkin. Boisz mnie się? Wacław. Niesłychanie! Papkin. Pójdziesz za mną? Wacław. Pójdę, Panie. Papkin. Któż ty jesteś? Wacław. Jestem, Panie. Papkin. Lecz czém jesteś? Wacław. Czém ja jestem? — Jestem... jestem... Papkin (chwytając za broń). Cóż to znaczy? Wacław. Komisarzem mego pana. Papkin. Co? Rejenta? Wacław. Nie inaczej. Papkin. Czy to, proszę, rzecz słychana! Ledwie szlachcic na wioszczynę Z pękiem długów się wydrapie — Już mieć musi komisarza! Dziw się potém, gdy się zdarza, Że wołają „sto tysięcy! Kto da więcej!“ A jak krzykną po raz trzeci, Jakby z procy szlachcic leci, I do swego komisarza Idzie w służbę za szafarza. Ale chodźmy. (na stronie) Cześnikowi Wielką radość jeńcem sprawię, I zapewne do mnie powie, Gdy mu zdobycz mą przedstawię: Niechaj Klara twą zostanie. — Chodź mój jeńcze. Wacław. Idę Panie. KONIEC AKTU PIERWSZEGO.
luby klary z komedii fredry